czwartek, 10 lipca 2014

No to jesteśmy NA SWOIM.

No to od poniedziałku jesteśmy na swoim… nie była to łatwa przeprawa, ale udało się!
W weekend wybrałyśmy się pożyczonym autem na jakieś zakupy, bo miałyśmy świadomość, że w poniedziałek przywitają nas GOŁE ściany i PUSTA  lodówka… Wybrałyśmy się do popularnego w USA supermarketu -  Walmartu (coś jak polskie Tesco, ale mniej spożywki, a więcej rzeczy ‘do domu’). Nasz wózek wypełniał się w zastraszającym tempie – kupiłyśmy 3 stoliki nocne, czajnik elektryczny, zestaw garnków i patelni, sztućce, deski do krojenia, odkurzacz, mnóstwo chemii – płyny do prania, płyny do naczyń, mydła, roczny zapas papieru toaletowego :D,  jakieś ścierki, wieszaki na ubrania, jakieś podstawowe jedzenie – ryże, makarony, mleko, płatki, chleb  (przy okazji – wcale nie dziwię się, że amerykański chleb jest uważany za NIEZBYT DOBRY…), kawę i oczywiście zupki chińskie :P, ale najlepszy był nasz super stół z krzesłami – za 40 $ (tak tanio, aż myślałyśmy, że to błąd!) cztery krzesła i stół! Poza tym kupiłyśmy jeszcze mnóstwo innych rzeczy, o których teraz nie pamiętam…
Taaa… nasz wózek pękał w szwach i obawiałyśmy, że nasze portfele wręcz przeciwnie - bardzo schudną przy kasie… ale miło się zaskoczyłyśmy, bo zapłaciłyśmy jakoś 200$ na trzy i mamy za to stosunkowo dużo sprzętu domowego użytku.



Ciężko było nam się załadować z tym wszystkim do auta w wyniku czego zostałam zawalona z tył naszymi zakupami, które odcięły mi dostęp do klimy – piekarnik! 

W poniedziałek zapakowałyśmy wszystko do auta Pana Z. włącznie z naszymi walizkami i wcześniej kupioną pościelą . Pan Z. wyrzucił nas przed wejściem do naszego osiedla i musiał uciekać, bo miał do załatwienia niecierpiące zwłoki sprawy grantowe.





Wszystko byłoby spoko, gdyby nie fakt, że mieszkamy na ostatnim piętrze, a winda nie jest od parteru. W ogóle,  żeby się dostać do naszego lokum musimy przejść przez podwórze z basenem, wejść po schodach , wjechać windą i na samym końcu baaardzo długiego korytarza jest nasze mieszkanie. Wyglądałyśmy przekomicznie nosząc stół i inne rzeczy przez osiedle, musiałyśmy zrobić kilka kursów, nie obyło się też bez start w ludziach -  oczywiście mam kilka nowych siniaków. Ostatecznie jednak wszystko wniosłyśmy i musiałyśmy lecieć od razu na uniwerek.  Ja skończyłam najszybciej pracę i gdy przyszłam do domu zaczęłam rozlokowywać nasze rzeczy.  Ogólnie nasz odkurzacz i stół z krzesłami (okazało się później, że to zestaw do kart :P ) przeczą powszechnemu tutaj ogromnemu rozmiarowi teksańskiemu  - śmiejemy się, że są jak dla domku dla lalek, czyli idealne dla nas.  Tu macie kilka zdjęć mieszkania przed rozlokowaniem naszych rzeczy:





Pusto troszkę, prawda? :P




Wieczorem zostałam oddelegowana do pojechania z Panem Z. do ich znajomych po materace. Jechaliśmy gdzieś na drugi koniec miasta do tak zwanych self-storage – oni nie mają tutaj w Dallas w ogóle czegoś takiego jak piwnica i wynajmują „schowki” w specjalnych, budowanych w tym celu kompleksach ‘schowkowych’. Dojechaliśmy do schowka Pani K, która pomogła nam załadować 2 materace (trzeci będzie od państwa O.),  po czym zapytała – czego jeszcze Ania potrzebujecie?  Ja po chwili – w sumie to nie wiem, ale prawda mówiąc to wszystko się przyda. Ta odpowiedź uruchomiła lawinę propozycji i w rezultacie dostałam radio, dywanik do łazienki, śmietniczek do  łazienki, zegar ścienny, lampkę nocną, przedłużacze i rozdzielnik do prądu, a nawet szczotkę do kibelka...  Pani K. zaproponowała nam też rower i stolik na balkon, ale to już zabierzemy innym razem. Kazała nam też zrobić listę rzeczy, których jeszcze nam brakuje i ona nam spróbuje to ogarnąć… Czy ludzie tutaj nie są PRZEKOCHANI?! Po drodze zatrzymaliśmy się  jeszcze w meksykańskim supermarkecie (fajny klimat ;) ), gdzie była półka w stylu „wszystko za dolara”, gdzie znalazłam kilka szklanek, plastikowych pojemniczków, dzbanek. Kupiłam tez żelazka za 10$ i toster za 15$. Także trzeba powiedzieć, że poniedziałkowe  „łowy” były niezwykle owocne!
Gdy Pan Z. przywiózł mnie z rzeczami do mieszkania, wjechał autem na samą górę, na parking dla wizytujących (TAK, była możliwość wjechania na górę także rano, ale cóż, kto nie myśli, ten później za to płaci :P ) i po rozładowaniu nasze mieszkanko stało się już trochę bardziej przytulne i zaczyna przypominać coś na kształt domu…a przynajmniej zamieszkanego miejsca!  [ i pierwszy raz w życiu mam GARDEROBĘ!]






Widok z balkonu:



Mieszkanie jak widzicie urządzane ze smakiem,   w głównej mierze w stylu rokoko z elementami kubańskiego folkloru, do tego elementy skandynawskie i rustykalne…  HAHAHA :D A tak na serio nasz STYLO-BRAK jest jedynym dostępnym dla nas w tym momencie stylem, jako że wszystko pochodzi z różnych  miejsc i od różnych osób :D.




Tutaj jeszcze dla podkreślenia jak blisko od uniwerku mieszkamy (widok z okna uniwerku):






O przeprowadzce to chyba tyle. Nasunęła mi się jeszcze taka myśl podczas zakupowego szału, że jeśli chodzi o sprzętu do domu, ale też i jedzenie, to wszystko jest tu stosunkowo (biorąc pod uwagę wypłaty) dużo TAŃSZE niż u nas…


P.S. W naszym nowym mieszkaniu powiedzonko KARALUCHY POD PODUCHY znacznie nabrało mocy…brrrr….ale pracujemy nad tym.

Pozdrawiam Was i mocno ściskam!
Anna


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz