poniedziałek, 7 września 2015

Filadelfia, czyli wizyta w miejscu narodzin USA.

   Na wstępię przepraszam, że tak mozolnie idzie mi z dokończeniem relacji z amerykańskich wojaży. Polska rzeczywistość wsiąknęła mnie jednak na dobre - a dokładnie to praca magisterska tworzona w trybie turbo - gdyby to chociaż samo pisanie było, ale nieee - trzeba jeszcze eksperymenty zrobić. Jednak zbliżam sie już ku końcowi i wszystko wskazuje na to, że zdążę przed październikowymi obronami. Chociaż przyznam, że łatwo nie jest... Dobra, koniec tego polskiego narzekania i przejdźmy do przyjemniejszych spraw...

   Z zachodniego wybrzeża na wschodnie przetransportowałyśmy się samolotem - pierwszy przystanek: Filadelfia - kolebka USA. Podróż była długa, z przesiadką w Chicago. W Filadelfii wylądowałyśmy nocą i zaczęłyśmy od poszukiwania transportu do hotelu, co wcale takie łatwo nie było. Okazało się, że nasz ulubiony środek lokomocji - Uber, działa tutaj dość średnio. Przystanku autobusowego ani widu, ani słychu. W końcu znalazłyśmy postój taksówek. Obawiałyśmy się, że cena nas zaskoczy negatywnie, okazało się jednak, że zaskoczyła nas pozytwnie - do dowolnego miejsca w Filadeflii była stała stawka z lotniska (tzw. 'flat rate') i nie była super wygórowana jak na trzy osoby (jakoś 30 dolców). Wsiadłyśmy zmęczone do taksówki, oczy nam się kleiły. Gdy tylko zobaczyłyśmy zarys filadelfijskiego downtown odechciało nam się jednak natychmiastowo spać - Filadelfia nocą jest piękna! Przepiękne budynki, oświetlone na kolorowo - jedno z najładniejszych downtown nocą, jakie widziałam. [niestety nie mam żadnego zdjecie na dowód - aparat był ukryty głęboko w walizce, a telefon nie podołał tej misji - musicie uwierzyć mi na słowo]. 

  Nasz hotel okazał się być w samym downtown - byłyśmy jednak tak zmęczone, że szybko poszłyśmy spać i nie miałyśmy siły na tułaczkę po mieście. Następnego dnia rano zjadłyśmy szybkie hotelowe śniadanie i trzeba było ruszać na miejsce spotkania z naszym nowym przewodnikiem pod Independence Hall. Czekając na dziewczyny przed hotelem doznałam niezwykłej uprzejmości miejscowych - 8 na 10 osób, które mnie mijały, życzyły mi miłego dnia - coś tu nie gra, przecież ten amerykański wschód miał być niegościnny i zimny 'w europejskim' stylu. A tu proszę - najwyraźniej Filadelfia i jej mieszkańcy nie poddają się temu krzywdzącemu założeniu. Gdy dziewczyny dołączyły do mnie przed hotelem, wyruszyłyśmy w drogę - 20 minut spacerem wg GPS. Ale, ale... nie wzięłyśmy pod uwagę naszych 100-kilowych bagaży. Dodatkowo nasz przewodnik zadzwonił i zapytał, czy możemy być wcześniej niż ustaliłyśmy... Leciałyśmy więc z walizami jak najszybciej... aby na miejscu okazało się, że jednak przewodnik spóźni się 40 minut! Wkurzyłyśmy się, wiadomo, ale nie za bardzo mogłyśmy cokolwiek zrobić i cierpliwie czekałyśmy. W kocńu się pojawił i zaczęłyśmy zwiedzanie.



  Filadelfia w stanie Pensylwania, zwana także pieszczotlwie Philly lub The City of Brotherly Love (Miasto braterskiej miłości), to miasto szczególne dla Amerykanów. W 1681 r. William Penn założył kolonię o nazwie Pensylwania, a główne miasto - Filadelfię, umiejscowił nad brzegiem rzeki Delaware (w 1701r. nadał jej prawa miejskie). Przez wzgląd na swoje centralne położenie wśród trzynastu brytyjskich kolonii stała się ona jakby naturalnym zapalnikiem myśli rewolucyjnej i marzeń o niepodległości kolonii. Marzenia stały się rzeczywistoscią -  4 lipca 1776 r. podczas II Kongresu Kontynanetalnego właśnie w Filadelfii podpisana została Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych, a miasto zostało pierwszą stolicą USA. Deklaracja została podpisana w budynku Independance Hall, który miałyśmy okazję zobaczyć - budynek, jak budynek, dla Amerykanów jednak pewnie najważniejszy na świecie. Świadczą o tym tłumy turystów gromadzące się na zewnątrz i wewnątrz budynku - co rzadko spotykane - duża część turystów to Amerykanie!







  Kolonie brytyjskie miały już dość ucisku brytyjskiego monarchy, króla Jerzego III. Kolonie były wyzyskiwane przez Wielką Brytanię - mieszkańcy kolonii skarżyli się na niesprawiedliwe prawo podatkowe, brak wolności, brak prawa do szczęścia. 13 kolonii czuło się jednym narodem - niezależnym i samowystarczlanym i tak też chcieli być postrzegani na arenie międzynarodowej. Doszło do rewolucji, sformułowania tekstu Deklaracji Niepodległości przez tzw. ojców założycieli (Thomas Jefferson - główny autor oraz John Adams, Benjamin Franklin, Robert R. Livingston i Roger Sherman). Innym miejscem kultywowanym przez Amerykanów jest znajduący się obecnie w budynku obok Independance Hall Dzwon Wolności. Podczas walk z Wielką Brytanią za pomocą dzwonu ogłaszane były zwycięstwa i porażki rewolucjonistów. Dzwon bił także podczas podpisywania Deklaracji Niepodległości. Kolejka do dzwonu była niewyobrażalnie długa - jakby każdy Amerykanin musiał go dotknąć. My nie miałyśmy takiej potrzeby, w związku z tym popatrzyłyśmy sobie na niego tylko zza szyby.



  Na dzwonie znajduje się napis "Proclaim LIBERTY throughout all the Land unto all the inhabitants thereof.", co tłumaczone jest jako "Oznajmijcie wyzwolenie w kraju dla wszystkich jego mieszkańców."

  Niestety nie miałyśmy więcej czasu na zwiedzanie Filadelfii, a szkoda, bo czuję, że to miasto ma dużo więcej do zaoferowania. Mieszkańcy Filadelfii to ludzie życzliwi, tolerancyjni, przyjaźni. Chciałoby się dłużej poszwędać ulicami wśród tych pięknych budynków. No cóż, następnym razem.





  Chociaż Filadelfia była stolicą USA tylko przez 10 lat (1790-1800), to jest na stałe wpisana w świadomość Amerykanów, przez coroczne, bardzo huczne obchody święta niepodległości - za każdym gdy w nieba wystrzeliwane są fajerwerki, w pamięci Amerykanów przywoływana jest Deklaracja Niepodległości i piękna Filadelfia...