poniedziałek, 30 czerwca 2014

Za ocean!

No to od początku... Podróż była męcząca, bo z soboty na niedzielę o 3 rano wyruszyłam z domu. Wylot z Berlina. No i już na lotnisku zaczęły się pewne komplikacje - np. w przeciwieństwie do Karoliny i Martyny (które będą musiały mnie znosić prze kolejny rok - biedne!) nie dostałam biletu przy odprawie- później  okazało się, że jednak go nie potrzebuję - ale niepokój już pewien był ;) Nie dość, że pierwszy raz leciałam, to na dodatek z naszej trójki to na mnie padło z tym biletem... No ale z biletem, czy bez udało mi się dotrzeć na pokład samolotu...hmmm byłam trochę przerażona, no dobra - bardzo! Ale dziewczyny podtrzymywały mnie na duchu - dzięki! ;) Start był średnio przyjemny dla głowy i żołądka, ale dało się przeżyć, na ustabilizowanej wysokości prawie zapomniałam, że jestem w samolocie. Lot był długi, w rezultacie trwał chyba ponda 9 godzin...ale czas umilały "telewizorki" w siedzeniach, na których każdy mógł oglądać filmy ( całkiem spoko - np. oglądnęłam sobie "Grawitację", czy "Zniewolony. 12 years a slave."), seriale, czy słuchać audiobooków czy muzyki. No i to pomogło mi znieść lot, który w innym przypadku strasznie by się dłużył - spać mi się nie udało.




Gdy doleciałyśmy do Chicago ( wreszcie!) to było trochę zamieszania ze znalezieniem bagażu, kontrolą, znalezieniem terminalu, z którego miałyśmy polecieć już do Dallas, ale koniec końców poszło nawet gładko ( Karolinę, tzn. Karo,  posądzono jedynie o przemyt jedzenia :D )... Samolot do Dallas był trochę innego kalibru - wnętrze wyglądało jak wnętrze autokaru, trochę klaustrofobicznie, Samolot wydawał się też jakby mniej stabilny, ale za to miał wi-fi - także w powietrzu można było korzystać z neta, tzn. ja oczywiście miałam problem, ale to standard. Lot trwał koło 3 godzin. Na lotnisku czekał na nas prof. Jose - był on uczestnikiem rozmów kwalifikacyjnych w Warszawie i zabrał nas do naszego domu tymczasowego...ale o tym i pierwszym wrażeniu odnośnie Dallas następnym razem, bo póki  co daje mi się we znaki różnica czasu (7 godzin w tył w stosunku do Polski) i oczy mi się same zamykają. Do następnego wpisu! :)





Anna