piątek, 7 sierpnia 2015

Los Angeles i kalifornijskie wybrzeże.

W Los Angeles byłyśmy już dwa razy, ale tak naprawdę tylko przejazdem i traktowałyśmy to miasto tylko jako bazę wypadową do innych miejsc. Tym razem jednak zwiedziłyśmy samo Los Angeles i to z lokalną przewodniczką.

Do Los Angeles udałyśmy się z San Francisco i chciałabym podkreślić, że na uwagę zasługuje nawet sama droga wzdłuż kalifornijskiego wybrzeża:  U.S. Highway 101 (zwana również Pacyfic Highway), czyli autostrada nr 101 (lub autostrada pacyficzna), która ciągnie się właściwie przez całą Kalifornię (ale też stany Oregon i  Waszyngton). Jazda tą drogą to niesamowita przyjemność dla oczu - jedzie się mijając klify, wodę, palmy, kwiaty - kierowcy cieżko się skupić, założę się, że często są tam wypadki, bo ktoś się zagapił. Uwierzcie mi, że ciężko jednak byłoby taką osobę winić.





Kalifornijskie wybrzeże, jak już mówiłam, jest piękne, mija się te wszystkie miejscowości wypoczynkowe, kurorty, plaże - pogoda idelana, bo bardzo ciepło, ale nie gorąco, dodatkowo chłodzi wiatr znad Oceanu Spokojnego. Ludzie weseli, zrelaksowani, opaleni... Kilka fotek z nadoceanicznych miejscowości:

Santa Barbara







Venice




Malibu




Tak, zdecydowanie Kalifornia ma najlepszy klimat na świecie i piękne plaże! Ale, ale - nie tylko z tego Kalifornia słynie - kilka ciekawostek:
1. Dolina Kalifornijska to jeden z najbardziej wydajnych rolniczych terenów na całym globie (1/3 produkcji żywności w USA). Stan bardzo ceni sobie swoje uprawy i roślinność generalnie, dlatego do Kalifornii nie można przywozić żadnych nasion, żywych roślin, aby przypadkiem nie zakazić niczym lub nie zanieczysćić pól uprawnych.
2. Jest to NAJBOGATSZY i NAJLUDNIEJSZY stan w USA.
3. Przez pewien okres Kalifornia była częścią Meksyku.
4. W połowie XIX wieku Kalifronię ogarnęła GORĄCZKA ZŁOTA i tereny stanu zaczęły się bardzo intensywnie rozwijać - złoto przyciągnęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi ze wschodniej części kontynentu.
5. W Kalifornii jest wszystko - rolnictwo, przemysł filmowy i rozrywkowy (Los Angeles)... ale też najnowsze technologie - Dolina Krzemowa jest miejscem, gdzie swoje siedziby mają największe koncerny informatyczne, komputerowe (wszystko zaczęło się od uniwerystetu Stanford, który tak przy okazji było dane mi zobaczyć - zdjęcia poniżej - aż się pewnie chc3 uczyć w tak pięknym miejscu).







Ale wracając już do głównego wątku: Los Angeles.  W Los Angeles znowu znalazłam nam noclegi przez AirB&B - ten portal z ogłoszeniami o wynajmie prywatnych noclegów. Tym razem trafiłyśmy na ciekawe małżeństwo - Kolumbijczyk i ...Finka z ogromną kolekcją kubków z muminkami! [muminki są z Finlandii, jakby ktoś nie wiedział] Co przykuwało uwagę w tych kubkach poza ich oczywistym urokiem, to fakt, że były poprzywiązywane do szafki sznurkami, tak na wypadek trzęsienia ziemi... no tak, nadal jesteśmy w Kalifornii. Kolejny nocleg za pośrednictwem portalu uważam za godny polecenia - bardzo ciekawi ludzie z bardzo ciekawym mieszkaniem - niby wszystko bez ładu i składu, ale jednak wszystko w jakiś przedziwny sposób do siebie pasowało - rupieciarnia z klasą. I wszędzie książki.

Z samego rana wyruszyłyśmy na podbój Los Angele. W skrócie -  miasto jest ogromne, brudne i zakorkowane. Jasne, korki są w każdym wielkim mieście, ale uwierzcie mi - nie TAKIE.
Naszą przewodniczką po mieście była Iranka poznana kilka dni wcześniej  - wraz z mężem zaproponowali nam, abyśmy się do nich odezwały jak będziemy znowu w Los Angeles - tak też zrobiłyśmy i Sabi została naszą przewodniczką na cały dzień, dosłownie cały dzień. Dobrze jest poznawać  nowe miejsce z osobą, która w danym miejscu mieszka - dzięki temu naprawdę można dobrze poznać miasto 'od kuchni'.
Najpierw Sabi zabrała nas w miejsca najbardziej znane - zaczęliśmy więc od Hollywood. 








Tak... to słynne Hollywood, gdzie marzenia sie spełniają. Człowiek może z dnia na dzień odmienić swoje życie, z nieznanego osobnika, stać się gwiazdą.... Taaa, może. Podobno. Nie wiem, ale jakoś Hollywood mnie nie powaliło - ruchliwa ulica z Aleją Gwiazd na chodnikach Hollywood Boulevard - to jedyne, co wyróżnia główną ulicę tej słynnej dzielnicy. Czym jest Aleja Gwiazd? To poprostu gwiazdy wmurowane w chodniki z nazwiskami osób, które sobie na takie wyróżnienia zasłużyły. Pierwsza gwiazda zostałą przyznana w 1960 roku i od tamtej pory co roku średnio przyznawanych jest około 20 gwiazd w pięciu kategoriach (film kinowy, telewizja, radio, wystąpienia 'na żywo', muzyka). Co ciekawe, każdy może zgłosić nominację osoby, która wg jego zdania powinna dostać gwiazdę (przez stronę internetową). Obecnie na chodnikach hollywoodzkiej alei znajduje się prawie dwa i pól tysiąca gwiazd.
Każdy znajdzie swoich ulubieńców - ja wypatrzyłam Disney'a, Copperfield'a i kilka innych godnych uwagi osób. Niektórzy oprócz gwiazd mają też odbicia swoich dłoni i stóp pod teatrem... oczywiście chińskim (chińskie akcenty podczas tej wyprawy chyba już mnie nie ominą). 







Gdzieniegdzie są też wyryte krótkie wypowiedzi ludzi - jak to się stało, że znaleźli się w LA? Po co? W większości w pogoni za marzeniami.





Z tego miejsca widać też słynny napis Hollywood, który oglądałyśmy właśnie z tej odległości - nie było sensu pchać się bliżej, bo teren wokół napisu i tak jest zamknięty i niedostępny dla ludzi. Przyczyna? Zbyt duża liczba samobójstw. Nie wszystkie marzenia ludzi pielgrzymujących do tej stolicy showbiznesu się sprawdziły, czasem ludzie stawiają wszystko na jedną kartę...a różnie to bywa. Myślę więc, że samobójstwo poprzez skok z symbolu filmowej mekki (14 m wysokości) jest dość wymowne. To jednak tylko takie moja gdybania.





Co jeszcze w tym Hollywood? Ano nic ciekawego -  poza Aleją Gwiazd i palmami, to McDonalds i inne fastfoody, pamiątki - nic nadzwyczajnego.


Z Hollywood przeniosłyśmy się do kolejnego miejsca znanego z filmów i telwizji jako coś luksusowego: Beverly Hills. Byłam przekonana, że to tylko dzielnica Los Angeles, okazało się, że to osobne miasteczko z własnym ratuszem. Zgadzało się tylko jedno - Beverly Hills jest na pewno luksusowe - na głównej ulicy Rodeo Drive są same sklepy najsłynniejszych marek, najsłynnieszych projektatntów i jak nasza przewodniczka powiedziała - rzeczy, które tu się kupuje są produkowane bardzo często tylko w pojedynczych egzemplarzach - wiecie, żeby nie było lipy na gali, że ktoś ma taką samą sukienkę - przecież to byłby koniec świata! (te problemy pierwszego świata)

Beverly Hills jest ładne, trzeba przyznać. Jest też BARDZO drogie. 






O tym, jak bogate jest to miejsce mogą swiadczyć samochody na ulicach - te na zdjeciu poniżej nie są ponoć jeszcze oficjalnie w sprzedaży... kto bogatemu zabroni?



Następny przystanek - downtown. No downtown jak każde inne - wysokie i nowoczesne budynki, dużo aut, mało ludzi.




Tu piękna hala koncertowa Walta Disney'a...


Wszystko nowoczesne, ładne, wyremontowane... Przynajmniej w tej części downtown. Okazało się, że downtown Los Angeles nie jedną ma twarz. Zaraz obok wieżowców jest dzielnica nielegalnych fabryk, jak to określiła Sabi. Taki ogormny bazar w samym sercu Los Angeles. Na piętrach budynków pracują nieznani projektanci marzący o karierze. Zanim jednak ich marzenia się spełnią, utrzymują się dzięki projektowaniu w tym fabrycznym, materiałowym półświatku. 




Muszę przyznać, że byłyśmy zaskoczone tym kontrastem.
Prawdziwy kontrast miałyśmy jednak dopiero zobaczyć. Ulicę dalej od najbogatszej ulicy, znajduje się ulica z takimi oto lokatorami: 



Duża część downtown Los Angales zajęta jest przez bezdomnych i jest na to nieme zezwolenie. Jak widzicie downtown  w mieście aniołów jest dość specyficzne, podzielone na totalnie różniące się od siebie części. Dzięki Sabi, która postnowiła pokazać nam wszystkie oblicza Las Angeles, udało nam się tę niecodzienną kontrastowość  zobaczyć - plusy zwiedzania z loklanym przewodnikiem. 

Spędziłyśmy z Sabi cały dzień - kochana obwoziła nas po calym hrabstwie Los Angeles, także po wybrzeżu, a na koniec zabrała nas do miejscowości, w której mieszka - Santa Monica. Tam spotkałyśmy się z jej mężem i razem pojechaliśmy do irańskiej restauracji. Jedzenie było przepyszne! Co rzuciło mi się w oczy, to niezwykłe sposoby przyrządzania ryżu stanowiącego część każdego dania - był ryż z rodzynkami i orzechami, ryż z ogórkiem i koperkiem, a także ryż z wiśniami. Wieczór upłynął nam na rozmowach o naszych krajach, Sabi I Hassan opowiedzili swoje historie o przeszłości i bardzo trudnej, niebezpiecznej młodości w Iranie i o tym, jak dobrze żyje im się teraz w Kalifornii. Irańczycy to bardzo gościnni i ciepli ludzie, tylko rząd, wiadomo, tłamsi tych bardziej otwartych, inteligentnych i świadomych świata ludzi. 




Ostatnimi czasy mam niesamowite szczęście do ludzi - spotykam same interesujące, dobre i inspirujące osoby, Sabi i Hassan byli totalnie bezinteresowni w tym, co dla nas zrobili - było aż nam głupio, bo nie nie pozwolili nam zapłacić za nic ani dolara, nawet gdy usilnie nalegałyśmy. Sabi powiedziała, że gdy ona była kiedyś w obcym miejscu, kraju, to ktoś zachował się tak dobrze wobec niej, teraz jej kolej na spłacenie tego długu serdeczności - miałyśmy farta, że trafiło na nas! Teraz my zostałyśmy z długiem serdecznosci wobec wszechświata.

Los Angeles - miasto aniołów? Czy ja wiem? Miasto wielkich ambicji  i wielu niespełnionych marzeń. Chyba miasto nie dla mnie. A już na pewno nie może konkurować pod żadnym względem z cudownym San Francisco.

Los Angeles było naszym ostatnim przystankiem w zachodniej części USA. Czas lecieć na wschodnie wybrzeże, do Filadelfii - podróż z jednego wybrzeża na drugie trwa prawie tyle, co z USA do Europy. Ale nie ma co narzekać - w drogę!

Anna