niedziela, 28 września 2014

The Rocky Horror Picture Show i inne przyjemności tego tygodnia!

Witam! 

Już chyba tradycyjnie - od poniedziałku do piątku praca. W tym tygodniu miałam raczej mało do robienia, bo był to tydzień przygotowania komórek do eksperymentów na przyszły tydzień - nie było to jednak wcale takie proste, bo będę robić dwa eksperymenty jednocześnie i potrzebuję do tego określonych ilości komórek - każda linia, którą się zajmuję zachowuje się w charakterystyczny dla siebie sposób - tzn. rosną w różnym tempie, lubią różne poziomy 'zatłoczenia', inne warunki, w związku z czym trudno czasem sprawić, aby wszystkie były gotowe dokładnie w tym samym momencie do eksperymentu! Jednak wydaje mi się, że już poznałam ich 'zwyczaje', potrafię już pewne rzeczy przewidzieć i będę mogła w poniedziałek ruszyć pełną parą z eksperymentami :) 
Wspomnę jeszcze tylko, że w siedziałam sobie któregoś pięknego dnia przy labowym biurku a tu nagle zaczęły migać światła, wyć syreny i wygłaszane były komunikaty, że należy jak najszybciej opuścić budynek. Alarm - pożar! Wszyscy w labie się podnieśli i zaczęliśmy wychodzić, udaliśmy się schodami na dół, na każdym piętrze dochodzili kolejni ludzie... i okazało się za kilka minut, że to tylko ćwiczenia... No tak, ponoć tutaj bardzo często są takie akcje... oficjalnie jednak nikt miał nie wiedzieć, że to ćwiczenia - zastanawiam się, czy faktycznie nikt nie wiedział... bo widziałam pełno osób, które nie opuściły miejsca pracy i kontynuowało swoje eksperymenty... Są trzy opcje: 1) wiedzieli o tym, że to ćwiczenia 2) głupota 3) PRZEŁOMOWY eksperyment ...  w każdym razie częste ćwiczenia tego typu mogą ludzi 'znieczulić' na prawdziwe niebezpieczeństwo. No dobra, ewakuacja z UTSouthwestern zaliczona :P

Piątek był dość szalony - po pracy wraz ze znajomym wybraliśmy się na poszukiwania studia tatuażu - tak, planuję zrobić sobie mały tatuaż :P  Odwiedziliśmy kilka takich miejsc - była tak ulica, gdzie na każdym kroku był salon tatuażu - niektóre trochę jak speluny, niektóre naprawdę porządne, różne style i bardzo ciekawie wyglądający ludzie... ;) W końcu znalazłam odpowiednie miejsce ... i już niedługo odwiedzę to miejsce w konkretnym już celu! 
Następnym punktem wieczoru była nocna sztuka w teatrze - The Rocky Horror Picture Show! (bazująca na filmie z 1975 roku o tym samym tytule). Gdy moi amerykańscy znajomi zaprosili mnie jakiś czas temu do oglądania z nimi tego filmu, byli w szoku, że nie mam pojęcia co to za film - bo jak mnie uświadomili jest to tutaj naprawdę KULTOWY film!

Z filmwebu:
Film, który doskonale spełnia wszystkie założenia filmu kultowego opracowane przez Umberto Eco. Od 25 lat jest bez przerwy pokazywany w kinach amerykańskich i ma swoje niezwykle oddane grono wielbicieli. "Rocky Horror Picture Show" to niesamowita mieszanka komedii, horroru i musicalu. Do tajemniczego zamku zamieszkiwanego przez groźnego doktora Frank-N-Furtera pewnej nocy trafiają Janet i Brad, którym zepsuł się samochód. Para ta stanie się świadkiem stworzenia przez doktora idealnego kochanka Rocky'ego Horrora.

Dodajmy do tego, że większość bohaterów to wyzwoleni transeksualiści-kosmici pochodący z planety Transsexual z galaktyki Transylvania i show gotowe! :)





Po 23.00 małą grupką wyruszyliśmy w stronę teatru - po drodze szybka kawa (i wino)... i przed 24.00 byliśmy na miejscu - pewnie zastanawiacie się, czemu o północy, ale to ponoć taka tradycja, że tę sztukę wystawia się 24.00 - niech więc tradycji stanie się zadość!  A na miejscu szok... prawie WSZYSCY ludzie byli poprzebierani w stroje bohaterów The Rocky Horror Picture Show - bez względu na wiek, rozmiar czy płeć... chciałabym podkreślić, że stroje te są BARDZO skąpe - przykładowo jeden z kompletnych strojów to obcisłe, złote majtki... Taaa... obserwowanie widowni  było interesującym zajęciem! Sama sztuka - niesamowita. Właściwie cały czas niekończące się interakcje z widownią, ludzie znali praktycznie każde kwestie wypowiadane lub śpiewane przez aktorów, głośno komentowali niektóre wydarzenia i niektórych bohaterów - w niecenzuralny sposób, na co aktorzy odpowiadali czasem tym samym... Do 'interakcji' zaliczyć też można rzucanie papierem toaletowym na scenę i w widownie... Coś naprawdę niezwykłego. Ubawiłam się i wyśmiałam za wszystkie czasy - aż mnie policzki bolały później!!! 
Jeśli macie dystans do rzeczywistości, to polecam Wam zobaczyć film!


Kilka zdjęć i filmików:





















W sobotę w planach za to było labowe BBQ... O 16.00... Wróciłam w piątek, a właściwie już w sobotę po tym teatrze jakoś o 3 nad ranem... Rano musiałam wcześnie wstać, aby iść do labu, a potem usmażyć 10000000000000000 naleśników. No dobra, przesadziłam, tylko jakieś 70... Obiecałam, że przyniosę na to spotkanie labowe polskie naleśniki. Pomyślałam, że to przecież coś tak prostego, że nawet ja mogę to zrobić - nie przekalkulowałam tylko ilości... Dobra, już nie marudzę - podołałam, a efekt był zadowalający - wszystkim smakowało. Co do samego spotkania to było PRZESYMPATYCZNIE! Prawie wszyscy przyszli, przynieśli pyszne jedzenie (odkryłam moją nowa miłość - mac and chesse - czyli  po prostu makaron zapieczony z serem żołtym (MNIAM!) - dla Amerykanów coś tak ważnego, jak dla nas pierogi)... Posiedzieliśmy trochę, właściwie nawet długo, jedliśmy, piliśmy i rozmawialiśmy - wreszcie była okazja porozmawiać ze wszystkimi o bardziej prywatnych rzeczach- w sensie nie o nauce. Ludzie z mojego labu są naprawdę super i cieszę się, że trafiłam właśnie tu! Wszyscy są też pod wrażeniem, że jesteśmy tutaj stosunkowo krótko, a tak wielu rzeczy udało się nam już doświadczyć...

Przecież o to w tym wszystkim właśnie chodzi, prawda? Aby czerpać ile się da z możliwości miejsca, w którym się jest i doświadczać ciągle czegoś nowego! I tego będę się trzymać!


Buziaki!

Anna

niedziela, 21 września 2014

W poszukiwaniu piękna w Dallas...

Dziś mijają równe 3 miesiące od kiedy jesteśmy w USA... 12 tygodni... mam wrażenie, że ten czas mija tak szybko, tak bardzooo szybko... Jeden weekend się kończy i nim się obejrzę znowu jest  weekend...

Ten tydzień był trochę 'bardziej polski' - z oczywistych względów - mistrzostwa świata mężczyzn w piłkę siatkową! Zawzięcie kibicowałyśmy naszej reprezentacji. Miałyśmy sporo kłopotów z oglądaniem meczy... ale z tego, co się orientuję nie był to problem tylko w USA... :p  Początki oglądania meczy to było śledzenie 'pisanej relacji na żywo', na półfinał i finał dzięki pomocy znajomych udało się nam obejrzeć transmisje! Bardzo przyjemnie patrzyło się na szalejących kibiców, słuchało naszych narodowych pieśni... ehhh chyba dopiero teraz poczułam, że jestem na obczyźnie... i to tak daleko! Z nieprzyjemnych akcentów: tutaj prawie nikt nie wie, że w ogóle są mistrzostwa, a nawet jeśli, to raczej mają to gdzieś :P A z miłych akcentów: jak mogłam zaobserwować na facebooku - gdziekolwiek są, gdziekolwiek się porozjeżdżali moi znajomi to wszyscy kibicowali Polakom - świadczy o tym przeogromna ilość postów na facebooku z różnych zakątków świata! Przemile było obserwować te dowody polskiej jedności :)

Kibicowanie zza oceanu się opłaciło: Jesteśmy MISTRZAMI! :) Polska flaga DUMNIE wisiała!



Z 'pracowych' spraw to ten tydzień nie był najgorszy, jestem coraz bliżej finiszu części projektu, nad którą obecnie pracuję. A jest to możliwe dzięki życzliwości tutejszych ludzi :) Potrzebowałam pewnego przeciwciała, którego nie mogę kupić, bo wcześniej już kupiliśmy inne, które miało działać zgodnie z moimi potrzebami  (wg pewnej publikacji przynajmniej), a nie działało. Poradzono mi, abym się zorientowała, kto w UT Southwestern mógłby mieć moje upragnione przeciwciało - czyli musiałam przeglądnąć publikacje pracowników uniwerku. Znalazłam jeden lab, w którym mogli je mieć, oni jednak niestety już nie mieli, ale zasugerowali, abym spróbowała w innym labie - spróbowałam i dostałam odpowiedź typu - 'pewnie, przyjdź to chętnie się z Tobą podzielimy' :) To naprawdę bardzo miłe - dzięki temu możliwy będzie jeden z moich eksperymentów :)
A i wreszcie wiem jak oficjalnie nazywa się nasza pozycja w UT Southwestern: 

Całkiem sympatycznie, prawda?


Weekend raczej grzeczny :) Żadnych imprez, raczej regeneracja... Piątek i sobota w domu - udało mi  się nawet wreszcie trochę książkę poczytać! W niedzielę wybrałam się za to na poszukiwanie piękna w Dallas - czyli do Arts District... Szczerze mówiąc Dallas jest na swój sposób piękne, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać i jak patrzeć... Oczywiście nie jest to nasze klasyczne i piękne miasto w europejskim znaczeniu i nie można Dallas nawet z nimi porównywać... No właśnie, może po prostu NIE POWINNO się ich porównywać...?



















Będąc w Arts District nie mogłam pominąć Muzeum Sztuki - Dallas Museum of Art. Było to dość wyjątkowe muzeum - eksponaty były bardzo różnorodne, pochodziły z różnych części świata - dzięki temu zwiedzanie było ciekawym przeżyciem...







Zaczęłam od sztuki współczesnej... Tu na tym zdjęciu widzicie feniksa rozgrzebującego się z popiołów i szykującego się do lotu, który jednak nie mógł polecieć , bo miał narty na łapach...czy COKOLWIEK. Serio, mój mózg jest chyba za mało współczesny, aby to przetworzyć! 


I było jeszcze kilka innych takich 'ciekawostek"...




Potem było już lepiej - spore zbiory pochodzące z Ameryki Południowej, Północnej, Azji a nawet i Europy. Kilka najciekawszych wg mnie :















Było też kilka eksponatów, które, hmmm, wzbudziły we mnie pewien niepokój...




 Ale były też takie, które doprowadziły mnie do śmiechu...





A to moje ulubione - tyle słodyczy w jednym fotelu!!!








No dobra, to chyba tyle. Do następnego!

Anna