Ten tydzień był trochę 'bardziej polski' - z oczywistych względów - mistrzostwa świata mężczyzn w piłkę siatkową! Zawzięcie kibicowałyśmy naszej reprezentacji. Miałyśmy sporo kłopotów z oglądaniem meczy... ale z tego, co się orientuję nie był to problem tylko w USA... :p Początki oglądania meczy to było śledzenie 'pisanej relacji na żywo', na półfinał i finał dzięki pomocy znajomych udało się nam obejrzeć transmisje! Bardzo przyjemnie patrzyło się na szalejących kibiców, słuchało naszych narodowych pieśni... ehhh chyba dopiero teraz poczułam, że jestem na obczyźnie... i to tak daleko! Z nieprzyjemnych akcentów: tutaj prawie nikt nie wie, że w ogóle są mistrzostwa, a nawet jeśli, to raczej mają to gdzieś :P A z miłych akcentów: jak mogłam zaobserwować na facebooku - gdziekolwiek są, gdziekolwiek się porozjeżdżali moi znajomi to wszyscy kibicowali Polakom - świadczy o tym przeogromna ilość postów na facebooku z różnych zakątków świata! Przemile było obserwować te dowody polskiej jedności :)
Kibicowanie zza oceanu się opłaciło: Jesteśmy MISTRZAMI! :) Polska flaga DUMNIE wisiała!
Z 'pracowych' spraw to ten tydzień nie był najgorszy, jestem coraz bliżej finiszu części projektu, nad którą obecnie pracuję. A jest to możliwe dzięki życzliwości tutejszych ludzi :) Potrzebowałam pewnego przeciwciała, którego nie mogę kupić, bo wcześniej już kupiliśmy inne, które miało działać zgodnie z moimi potrzebami (wg pewnej publikacji przynajmniej), a nie działało. Poradzono mi, abym się zorientowała, kto w UT Southwestern mógłby mieć moje upragnione przeciwciało - czyli musiałam przeglądnąć publikacje pracowników uniwerku. Znalazłam jeden lab, w którym mogli je mieć, oni jednak niestety już nie mieli, ale zasugerowali, abym spróbowała w innym labie - spróbowałam i dostałam odpowiedź typu - 'pewnie, przyjdź to chętnie się z Tobą podzielimy' :) To naprawdę bardzo miłe - dzięki temu możliwy będzie jeden z moich eksperymentów :)
A i wreszcie wiem jak oficjalnie nazywa się nasza pozycja w UT Southwestern:
Całkiem sympatycznie, prawda?
Weekend raczej grzeczny :) Żadnych imprez, raczej regeneracja... Piątek i sobota w domu - udało mi się nawet wreszcie trochę książkę poczytać! W niedzielę wybrałam się za to na poszukiwanie piękna w Dallas - czyli do Arts District... Szczerze mówiąc Dallas jest na swój sposób piękne, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać i jak patrzeć... Oczywiście nie jest to nasze klasyczne i piękne miasto w europejskim znaczeniu i nie można Dallas nawet z nimi porównywać... No właśnie, może po prostu NIE POWINNO się ich porównywać...?
Będąc w Arts District nie mogłam pominąć Muzeum Sztuki - Dallas Museum of Art. Było to dość wyjątkowe muzeum - eksponaty były bardzo różnorodne, pochodziły z różnych części świata - dzięki temu zwiedzanie było ciekawym przeżyciem...
Zaczęłam od sztuki współczesnej... Tu na tym zdjęciu widzicie feniksa rozgrzebującego się z popiołów i szykującego się do lotu, który jednak nie mógł polecieć , bo miał narty na łapach...czy COKOLWIEK. Serio, mój mózg jest chyba za mało współczesny, aby to przetworzyć!
I było jeszcze kilka innych takich 'ciekawostek"...
Potem było już lepiej - spore zbiory pochodzące z Ameryki Południowej, Północnej, Azji a nawet i Europy. Kilka najciekawszych wg mnie :
Było też kilka eksponatów, które, hmmm, wzbudziły we mnie pewien niepokój...
A to moje ulubione - tyle słodyczy w jednym fotelu!!!
No dobra, to chyba tyle. Do następnego!
Anna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz