poniedziałek, 8 września 2014

Linkin Park, piekło pocztowe, prezentacja ...

Ten tydzień był niesamowity!!! Głównie za sprawą koncertu... ale, ale - przed sobotą było jeszcze 5 innych dni ...


Cały tydzień upłynął mi na pracy - w piątek miałam mieć prezentację (na której miałam przedstawić moje dotychczasowe wyniki i konkluzje) i chciałam uzyskać jeszcze jeden wynik do tego czasu, który sprawiłby, że pewien etap eksperymentów byłby już kompletny, z wiarygodnymi rezultatami... ale nie wiem jak, straciłam jedną próbkę z 24 ... i niestety pozostałe 23 musiały pójść do kosza, bo albo wszystkie próbki sprawdzę albo żadnej [te same warunki, porównanie - to ważne elementy, które nie były możliwe bez WSZYSTKICH próbek] ... Byłam na siebie niesamowicie WŚCIEKŁA - wszyscy inni mówili mi, że nic się nie stało, każdemu się to cały czas zdarza itd itp... ale znacie mnie - wymagam zwykle od siebie dość dużo i nie mogłam tego przeboleć... No nic, w tym tygodniu mam nadzieję, że się uda... Uda się na pewno! Na szczęście miałam sporo innych wyników do pokazania na spotkaniu labu. A właśnie -  prezentacja poszła mi zaskakująco dobrze! Yuh Min była chyba ze mnie zadowolona,  miałam dużo danych do pokazania i  wyglądają one chyba sensownie, spodobał się też mój pomysł ze zróżnicowaniem jednej z mojej linii komórkowych i śmiejąc się powiedziała, że chyba musi dla mnie nowy projekt szykować! [Tak serio, to wciąż jest jeszcze dużo do zrobienia]. Po tylu miłych słowach od szefowej chyba mogę powiedzieć, że nie idzie mi tu najgorzej! :)


Trochę mniej przyjemnym elementem tego tygodnia była śmierć mojego telefonu, a dokładniej baterii... Jakiś czas temu Karo padła bateria w laptopie... dziwna sprawa... albo to my wytwarzamy jakieś negatywne elektrosygnały, albo to napięcie tutejsze nie służy europejskim sprzętom (TAK, sprawdziłyśmy, czy nasze sprzęty mogą działać przy amerykańskim napięciu, i TAK - mogą. Przynajmniej w teorii.). Jako że ponoć łatwiej tu wszystko kupić nowe, niż naprawiać, to w amerykańskim stylu kupiłam sobie iphona... (wiem, wiem, wypierałam się, ale dopadło i mnie :P ) Zamówiłam go na Amazonie, musiałam znaleźć taki, który obsługuje karty SIM. Gdy się udało znaleźć odpowiedni, wybrałam super - szybką przesyłkę  2 - dniową i czekałam...i czekałam....i czekałam... W końcu zaczęłam się martwić, status mojej przesyłki był 'do odbioru' - hmm dziwne, bo powinni mi dostarczyć to do domu, no ale dobra, znalazłam w końcu adres, który był sugerowany jako miejsce odbioru przesyłki i ...okazało się, że tak, była tam poczta, ale 4 LATA TEMU... Wtedy serio zaczęłam się już denerwować, ale stwierdziłam, ze poczekam jeszcze jeden dzień... W piątek jednak nadal cisza. Znalazłam w końcu inny adres poczty, gdzie mógłby ewentualnie być mój telefon. Było to dość daleko i Genaro pomógł mi się tam dostać jego samochodem - nie wiedział biedny co robi, bo zajęło nam to wszystko 3 godziny!!! Finalnie telefon się odnalazł, ale w jego poszukiwanie na poczcie było zaangażowanych kilka osób - będących na miejscu jak i telefonicznie... no ale wreszcie mam telefon - bez telefonu to dla mnie jak bez kontaktu ze światem, ale też... jak bez zegarka... :P I przy okazji te poszukiwania też nie były takie złe, bo Genaro pokazał mi frytki animal style (całe w sosie , serze i cebuli - nazwa pochodzi od tego, że w trackie ich jedzenia i po wygląda się jak zwierzak :D ) i prześwietny sklep muzyczny - miliony gitar na ścianach!

Przy tej okazji mała refleksja na temat poczty i kurierów w USA - BEZNADZIEJA!
1. Moja paczka zaginęła i musiałam jej szukać i nikt nie miał pojęcia, gdzie ona może być!
2. Paczka z prezentem dla Martyny w ogóle nie dotarła - pojechała gdzieś pod inny adres, zamieszanie totalne!
3. Jak zamówiłam torebkę, to paczka do mnie została zostawiona przed drzwiami do mieszkania... wyobrażacie sobie, że mógłby kurier tak np. zostawić telefon?
4. Wysłałam kilka kartek - w tym samym czasie - część doszła po tygodniu, część po 4 tygodniach, a część w ogóle...
5. Na poczcie możesz odebrać kogoś przesyłkę nawet bez pokazywania dowodu tożsamości (akurat Martyna się z tego ucieszyła, bo przypadkiem na poczcie, gdzie miał być mój telefon, była jej paczka z Pl (którą wniosłam jej na 5 piętro - 17 kg, podkreślam! ), ale ogólnie to trochę słabo, że każdy może odebrać, co chce...).
No dobra, trochę mi już lepiej, jak wylałam tu swoje 'pocztowe' żale...


W środę były za to urodziny Karo ("mojej jedynej współlokatorki dzielącej ze mną pokój")! Biedna pracowała we wtorek do 1 w nocy... więc równo o 24.00 wbiłyśmy z Martyną do niej do labu z prezentem i zaczęłyśmy śpiewać "100 lat". Karo umarła prawie na zawał serca, a inna osoba będąca o tej porze jeszcze w labie wpadła i zapytała " Czy ktoś tu płacze?!" - mamy talent do śpiewania z Hartyną!


W piątek byłam na próbie zespołu Alexa i Genaro  (Wildcard bitches) - zawsze jest z nimi dobra zabawa :) I jak im daję listę piosenek wcześniej, to chłopaki potrafią się ich bardzo szybko nauczyć i potem zagrać dla mnie :) Bardzo się cieszę, że ich poznałam - wariaty totalne - cały czas się z czegoś nabijamy, a poza tym zabierają mnie na różne muzyczne wydarzenia w Dallas.




No i wreszcie sobota...
TAK, TAK, TAK - byłam na koncercie Linkin Park!!! Spełniło się moje marzenie z nastoletnich czasów!!! Koncert odbył się w sobotę w Gexa Energy Pavilon, o 18.30 była start, przed Linkin Park były jeszcze dwa inne zespoły - AFI i 30 Seconds to Mars, na których niestety nie zdążyliśmy... bo w Dallas było oberwanie chmury i to spowodowało ogromne korki na ulicach... Zaczynając od początku to całą sobotę byłam mega podekscytowana - śpiewałam, skakałam, słuchałam muzyki - nawet w pracy! Nie mogłam się doczekać i wysiedzieć na miejscu!!! O 18.30 wystartowaliśmy - chwilę przed Martyna zrobiła nam super-mocne super-fajne makijaże! Chciałam Wam pokazać zdjęcie na dowód, ale niestety jakość pozostawia duże pole do popisu dla wyobraźni... :D (W każdym razie mianuję Hartynę moim nadwornym malarzem! <3 )




Ogólnie, co do samego już koncertu, to było PRZECUDOWNIE!!! Naszym kierowcą był Alex i to dzięki niemu, mimo ogromnych trudności na drogach i braku wolnych miejsc parkingowych, dostaliśmy się na miejsce - Alex poświęcił się i zabrał nas wszystkich autem (mnie, Martynę, Mackenzie i Genaro). Trochę się martwiłam, że możemy nie zdążyć na LP, ale nasz kierowca obiecał mi, że zdążymy i tak też było   Jeszcze jedna śmieszna sprawa - w Texasie, a może i w całych stanach, tego nie wiem, MOŻNA PROWADZIĆ po alkoholu, ale NIE MOŻNA PRZEWOZIĆ otwartego alkoholu w samochodzie - absurd, prawda? [ Tutaj zabawna sytuacja, ale może lepiej zachowam ją dla siebie :p ]


Koncert był niesamowity, wybawiłam się za wszystkie czasy, wyskakałam, wykrzyczałam, naśpiewałam. Zostałam EMOCJONALNIE I FIZYCZNIE zmiażdżona -  i to było cudowne uczucie!








I filmiki:









Jakość jest, jaka jest, bo nie mogłam ustać w miejscu! A, i nie zwracajcie uwagi na moje zawodzenie! [Śpiewaniem tego nazwać niestety nie można...] Bilans z koncertu: milion nowych siniaków (ale to norma), bóle karku i wszystkich innych części ciała i utrata głosu - czyli było DOBRZE! Teraz zastanawiamy się nad listą koncertów, które jeszcze chcemy zobaczyć. Kilka dobrych propozycji już jest!


No i tak właśnie zleciał ten tydzień, niesamowicie szybko... Uwierzycie, że to już 10 tygodni... zostało 10 miesięcy...


P.S.  Oszalałam na punkcie Amazona!!! Dziewczyny powiedziały, że zablokują mi konto :P



Do następnego!

Anna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz