czwartek, 28 lipca 2016

Nowy Jork - tym razem bardziej refleksyjnie.

   Tym razem wpis z  Nowego Jorku będzie trochę mniej rozrywkowy, a trochę bardziej refleksyjny, bo też innego rodzaju atrakcje będziemy zwiedzać i oglądać. Będzie troche historii.
   Zaczniemy od samego końca (albo właściwie początku) Dolnego Manhattanu - Battery Park, skąd odpływa prom, który zabrał nas na wyspę ze Statuą Wolności (czyli Wyspę Wolności). Statua to symbol wolności, symbol USA, symbol Nowego Jorku. Chyba najbardziej rozpoznawlny tego typu obiekt na świecie. Jest wpisana na listę UNESCO.




    Statua została podarowana Amerykanom przez Francuzów. W projekt był zaangażowany między innymi gość od Wieży Eiffla, czyli Gustaw Eiffla - on odpowiadał za konstrukcję. Jeśli chodzi o projekt sam w sobie - wygląd i pomysł, to tutaj podziałał  Frédérica Auguste'a Bartholdi, który zaszalał i dał Statule twarz swojej matki... i ciało kochanki. No cóż.
Dostać się na prom i Statułę nie jess aż tak ciężko, warto jednak zarezerwować bilety wcześniej. Natomiast jeśli chcecie dostać sie do samej korony, to NA PEWNO musicie zarezerwować bilety wcześniej, nawet z 3-miesiecznym wyprzedzeniem, bo liczba osób w ciągu roku, która może wejść aż po samą koronę jest ograniczona.
   W każdym razie jeśli macie te bilety, jesteście już w środku, to przed Wami 354 schody i jesteści na górze.



   Taki mamy widok z korony. Raczej średni, dodatkowo ciasno tam i gorąco. Nie szczególnie polecam koronę.




   Niby kobieta powinna mieć piękne wnętrze, bo to się liczy naprawdę... w przypadku tej pani jednak wygląd zewnętrzny robi lepsze wrażenie niż wnętrze.





   W drodze powrotnej można było wysiąść z promu na wyspie Ellis. Wyspa Ellis była miejscem, gdzie sprawdzano przybywających do Stanów imigrantów. Tutaj spędzali czasem bardzo dlugi okres czasu, przechodzili kwarantannę, sprawdzano ich zdrowie fizyczne i psychiczne, czy przydatność do pracy. Bardzo wielu z nich zostało odesłanych z kwitkiem.


   Obecnie na wyspie jest muzeum poświęcone właśnie tematowi imigracji do USA.
   Niektóre pomieszczenia, czy zdjącia były bardzo przygnębiające.





   Co ciekawe już na samym początku istnienia Stanów Zjednoczonych obawiano się zalewu Azjatów, o czym świadczy chociażby ta ulotka:



Proces imigracyjny:


Testy sprawdzające zdrowie psychiczne i inteligencje:



Poczekalnia - kwarantanna. Trochę jak w więzieniu.


   Przykre, naprawdę smutne historie i przypadki poruszone zostały w muzeum. Dobrze, że to już minęło. Z drugiej strony, tak się zastanawiam, czy na pewno? Dalej Polakom stosunkowo ciężko jest się dostać do USA. Jako jedni z nielicznych w Europie musimy się starać o wizy. Których mogą odmówić nam bez podania przyczyny. Mogą nawet nas cofnąć z lotniska po wylądowaniu. Czy na pewo wyspa Ellis to przeszłość?

Na koniec pobytu na wyspie trochę przyjemniejszy akcent: widok na Manhattan.


   Po opuszczeniu wyspy popłynęłyśmy spowrotem na Manhattan i wysiadłyśmy na Battery Park. Stamtąd udałyśmy się 'w górę' miasta aż doszłyśmy do skrzyżowaniu dwóch najsłynniejszych nowojorskich ulic:



   Przeszłyśmy się kawałek Wall Street, aby móc złapać byka... nie za rogi :P
   Rogi rogami, ale to ponoć jaja przynoszą bogactwo. No cóż, pomacane, dam znać o rozultatach.


A sama Wall Street? Dla mnie raczej nuda...
Jakieś tam Federal Hall, Nowojorska Giełda Papierów Wartościowych, Amerykańska Giełda Papierów Wartościowych, Nowojorska Handlowa Giełda Papierów Wartościowych, Nowojorska Komisja Handlu.




   Taki sztywny świat finansjery. Jakbym chociaż Wilka z Wall Street spotkała, to jeszcze jakoś by to było. A takto nic szczególnego. No chyba, że ktoś studiuje ekonomię, czy coś w ten deseń.

   Kierujac swoje kroki nadal na Północ doszłyśmy do kolejnego punktu. Do Stefy Zero. Do miejsca, gdzie kiedyś stały dwie wieże World Trade Center, a które zostały zrównane z ziemią w 2001 roku.
   Dziś w tym miejscu, dokładnie w miejscu, gdzie stały wieże, utworzono piękny memoriał. Dwa otwory otoczone kamiannym murkiem z nazwiskami ofiar zamachu (2 977 ofiar). Do dziur splywa woda, w ciemność, jakby w nicość, nie widać dna. A nad memoriałem wznosi się nowy, potężny budynek One World Trade Center, powstały na gruzach poprzedników. Wygląda imponująco. Symbolizuje fakt, że nie przegrano tej bitwy.








   Przez memoriał przewija sie mnóstwo ludzi. Niektórzy zadumani, niektórzy z wyrazem bólu na twarzach... a niektórzy zanoszący się śmiechem i robiący sobie selfie...  Tak. Żenada.
   Po wejściu do muzeum 9/11 (po odczekaniu w kolejce 2 godzin) nie uraczy sie na szczęście takiego widoku. Tutaj wszystko jest nastrojowe, światła są lekko przygaszone i każdy ma audio-przewodnika w słuchawkach. Dzięki temu można samemu wyznaczyć sobie tempo zwiedzania. Muzeum jest dość spore. Obejmuje pozostałości po budynakch, takie jak stalowe konstrukacje, czy schody. Są również rzeczy osobiste ofiar, które odkopano z gruzów, czy odnaleziono daleko od budynków w wyniku eksplozji. Są tu też miliony zdjęć. Naprawdę przerażajacych zdjeć. Zawalające się budynki, ludzie wyskakujący z okien.
   Są nagrania rozmów telefonicznych - ludzi z samolotu, którzy wiedzieli, że zostali porwani i wykonywali ostatnie telefony do najbliższych. Była też rozmowa stewardessy z porwanego samolotu, która próbowała poinformować kontrolę lotów o porwaniu. Był też telefon syna do matki z wieży, która została uderzona jako druga. Dzwonił po pierwszym uderzeniu, aby poinformować mamę, żeby się nie martwiła, że on jest w tej wieży, w którą samolot nie uderzył. Chwile póżniej było po nim. Dramatyczne, wstrząsające nagrania.
   Ogromnym przeżyciem było też wejście do pomieszczenia, w którym dookoła na wszystkich ścianach powieszona były zdjęcia ofiar. Wyświetlało się też kilka słów o danej osobie - kim była, co robiła, dlaczego akurat w danym momencie była w World Trade Center. Nie wiem dlaczego, ale najbardziej wstrząsające było dla mnie zdanie o pewnym mężczyźnie, mówiące o tym, że akurat dostarczał tam pizzę. Zupełny przypadek, totalny niefart. Jak to mało w życiu trzeba...
   Było też troche o służbach ratunkowych, o strażakach, policjantach. Wielu z nich też oddało życie podczas prób ewakuacji budynków. Było też trochę o zamachowcach - kim byli, jak wyglądali. Jest nawet filmik z kamery, jak przechodzą przez kontrolę na lotnisku - wtedy był to totalny brak kontroli, Paszport i tyle. Teraz jest to niewyobrażalne, aby wejść na pokład samolotu bez gruntownej kontroli osobistej i bagażu. Zawdzięczamy to właśnie tym wydarzeniom.












   Były też próby wyjaśnienia powodów tego zamachu. Oczywiście tylko te oficjalne. W internecie i wśród ludzi krąży jednak mnóstwo teorii spiskowych, relacji świadków, które sugerują, że nie był to zamach terrostyczny zainicjowany poza USA, a wręcz przeciwnie - Stany miałyby same być inicjatorem, poświęcić swoich ludzi i zapewnić sobie pretekst w "wojnie o ropę". Jak było, nie wiem, ale gdyby ta nieoficjalna wersja była prawdą, to to wydarzenie byłoby jeszcze potworniejsze.

   Po spędzeniu kilku godzin w muzeum, czułam że potrzebuję oczyścić swój umysł na świeżym powietrzu. Jako cel spaceru wybrałam sobie Brooklyn Bridge - punkt, bez którego nie wyobrażam sobie opuszczenia NYC. Dziewczyn nie udało mi się namówić, więc wybrałam się tam sama. Tak, całkiem sama. Tak, przeżyłam. Brooklyn nie byl taki straszny, jak go malują, jednak przyznam, że gdy zaczęło się już ściemniać, to zaczęłam odczuwać lekki niepokój (w sumie niczym nie  był on uzasadniony) i zaczełam się zbierać w stronę Manhattanu.
   Na Brooklyn dostałam się metrem pod rzeką. Potem wyszłam na ziemię i próbowałam się dostać nad rzekę, co nie było takie łatwe, bo wszędzie byly remonty. W końcu udało mi się i muszę przyznać, że Manhattan wyglądal przepięknie w promieniach zachodzącego Słońca... Po relaksie w nabrzeżnym parku czas było ruszyć w drogę powrotną - postawiłam sobie za punkt honoru, że wrócę tym cudownym mostem na piechotę. Spacer wcale nie taki długi, bo most ma w całości około 2 km długości (sama część nad wodą to około 0,5 km, ale pozostają "części dochodzące", promenady wchodzące w głąb lądu). Czysta przyjemność, cudne widoki. Zaliczam ten spacer do moich top spacerów ever! To pewnie przez tę fascynację mostem i jego historią - kilkadziesiąt osób zginęło przy jego budowie,  nawet sami konstruktorzy przepłacili budowę mostu życiem.



























   Po stronie Manhattanu spotkałąm się ponownie z Karo i Martyną i razem zobaczyłyśmy jeszcze symboliczną latarnię Titanica oraz port.








   To był długi dzień.


  Ostaniego dnia w NYC odwiedziłam chyba najsłynniejsze na świecie muzeum, czyli Nowojroskie Muzeum Historii Naturalnej! [Zaraz po śniadaniu w Central Parku, które sobie obiecałam wcześniej] Świetna sprawa to muzeum, chyba największe zbiory, jakie widziałam. Mnóstwo szkieletów dinozaurów i innych ciekawych rzeczy, Niestety, coś poszło nie tak z kartą pamięci w moim aparacie i zostały mi jakimś cudem tylko dwa zdjęcia... za to jakie! Na jednym widzicie piękny cytat, zaraz przy wejściu do muzeum:



   A na drugim dotykam prawdziwy meteoryt, dotykam kosmosu!


    Zwiedzaniem muzeum zakończyłam moją wycieczkę po NYC. Jednocześnie kończy to też mój ponad roczny pobyt w Stanach. Ten czas był niesamowity. Cudowny. Niezapomniany, Pisałam o tym jednak już wcześniej notkę. Czas wracać do domu. 

   Żegnaj Ameryko, może kiedyś jeszcze się spotkamy!



Anna