piątek, 6 lipca 2018

Schilthorn, czyli lodowiec Bonda.

Grüezi!

Czyli dzień dobry, po szwajcarsku :)


   Pogoda w Szwjacarii rozpieszcza tych, którzy lubią ciepło, a właściwie gorąco. Od pewnego czasu temperatury przkraczają 30 stopni. Ja należę do ludzi raczej tych zimnolubnych (tak sobie myślę, że chyba nie bez przeczyny mój temat doktoratu to aklimacja do zimna). Jeśli ktoś szuka ochłody, to polecam wybrać się na lodowiec, których w Szwajcarii nie brakuje!

   My wybraliśmy jakiś czas temu lodowiec zwany lodowcem Jamesa Bonda, czyli Schilthorn. Samochodem z Zurychu dotarcie do Stechelberg, skąd wyjezdzają kolejki, zajmuje około 2 godzin. Stechelberg to mała wioseczka w regionie Oberland Berneński, który jest moim zdaniem jednym z najpiękniejszych regionów w Szwajcarii. To właśnie tutaj zaczynamy swoją podróż kolejkami góskimi/wyciągami. Czekają nas 4 etapy! Kolejny raz muszę przyznać, że zagospadrowanie terenów górskich i ich dostępność dla ludzi (nawet niepełnosprawnych) robi wrażenie! Chociaż ta dostępność często zależy niestety od zasobnści portfela. Bilet na Schilthorn kosztuje około 100 franków... ale w końcu pozwala nam cieszyć się pobytem na lodowcu w otoczniu najpiękniejszych alpejskich szczytów.
 






   No ale jak mówiłam, podróz na szczyt jest kilkuetapowa. Najpierw wjeżdzamy do Gimmewald, następnie czeka nas przesiadka do Murren- uroczego górskiego miasteczka wolnego do ruchu samochodowego. Z Murren wjezdzamy do Birg, a z Birg już na szczyt. Całośc zajmuje około 30 minut. Widoki są super już podczas wjazdu. Tylko te szyby, kurde, mogliby umyć.








   Zanim jednak przejdziemy do szczytu, to zatrzymajmy sie na chwilkę w Birg, który oferuje emocjonujące  atrakcje...
    Pierwszą z nich jest sky walk, spacer w chmurach. Czyli miejscami szklany, a miejscami "kratkowany" podest wokół góry. Niektórzy już tutaj mają miekkie nogi... Gdy szliśmy dalej i dalej w pewnym momencie uszłyszałam krzyki i zobaczyłam, że coś sie po drodze zakorkowało. Przed nami był spacer po linie nad przepaścią! Brzmi to straszniej, niż w rzeczywistości wygląda, bo co prawda idze się po linie, ale pod nogami ma się ochronną siatkę. Trafiliśmy jednak na dość silny wiatr więc robiło to wrażenie ;) A muszę powiedzieć, że lęku wyskości nie mam.











    Ale to nie był najstraszniejszy element. Na samym końcu sky walk'u czekała tuba/rura z metalowej siatki, zawieszona nad przepaścią. Trzeba było przez nią przjeść w raczej mało komfortowej pozycji, na kucaka lub czołgajac sie, więc wzmagało to poczucie... powiedzmy pewnego dyskmofortu ;)








    Atrakcje w Birg są dostępne za darmo (a raczej w cenie kolejki wjazdowej). Chociaż pewnie można jakoś wejść tu również na piechotę, wtedy jest całkowicie na darmo. My mieliśmy w planach zejście w dół na piechotę, ale niestety leżacy jeszcze śnieg nam to uniemożliwił.

    Po tej dawce adrenaliny czas wreszcie wjechać na szyczt, na którym znajduje się obrotowa restauracja Piz Gloria. Witamy na 2970 m.n.p.m.














   Widoki zapierają dech w piersiach. Szczególnie mój ulubiony lodowiec Eiger, który widziałam już z kilku perspektyw. Historia jego zdobywania jest pełna tragicznych wydarzeń, ale też ma w sobie jakąś taką....magię? Nie wiem, ja to określić, ale jestem zafascynowana tą górą! Jedna  ze ścian Eigeru (półonocna) to prawie 2 km pionu (najwyższa pionowa ściana w Europie)!











   Oprócz pięknych widoków mozna tutaj też poczuć "bondowską" atmosferę, bo właśnie tuatj kręcono jednego z Bondów (W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości z 1969r.). Na pewno tego nie przeoczycie, bo mamy tutaj w restauracji martini "wstrząśnietę,  niemieszane" i cały James Bond World, czyli takie jakby mini muzeum z mini salą kinową, gdzie cały czas wyświetlany jest właśnie wyżej wspomniany film.




   Podsumowując, fajnie jest być na lodowcu. Jedyny problem ze szwajcarskimi lodowcami jest taki, że są bardzo komercyjne (przez dostępność), mamy tu miliony turysów (z jakiegoś powodu duża część to turyści z Azji, taka ciekawostka) i w związku z tym ceny powalają. Na regularne wycieczki wybieram trochę inne góry, gdzie można trochę pochodzic i nie ma tak wielu ludzi, ale raz na jakiś czas lubię doświadczyć czegoś "wow', nawet jeśli w tym doświadczeniu towarzyszy mi milion innych osób ;)



Pozdrawiam,
Anna