sobota, 5 lipca 2014

Szczęśliwego 4 lipca!

4 lipca, czyli Dzień Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Na wstępie może krótki zarys historyczny, krótkie przypomnienie ze szkoły :P

Deklaracja niepodległości Stanów Zjednoczonych – akt prawny autorstwa m.in. Thomasa Jeffersona, uzasadniający prawo Trzynastu Kolonii brytyjskich w Ameryce Północnej do wolności i niezależności od króla Wielkiej Brytanii, Jerzego III. Ogłoszona 4 lipca 1776 w Filadelfii podczas II Kongresu Kontynentalnego.
Deklaracja głosiła prawo do ustanawiania wszelkich aktów państwowych, wypowiadania wojny i zawierania pokoju przez dawne kolonie angielskie w Ameryce Północnej.
Jej autorami, oprócz Jeffersona, byli John Adams i Benjamin Franklin. Sygnatariusze Deklaracji niepodległości zostali nazwani przez kolonistów ojcami-założycielami.
Chociaż Święto Niepodległości nieoficjalnie obchodzono już od 1777 r., dopiero w 1870 r. Kongres Stanów Zjednoczonych oficjalnie ustanowił czwarty lipca dniem wolnym od pracy bez wynagrodzenia dla urzędników federalnych. W 1931 r. zmieniono prawo, przyznając im wynagrodzenia za dzień wolny od pracy.



Będąc tu 4 lipca nie mogłyśmy przegapić okazji, aby zobaczyć jak celebruje się niepodległość w USA. 
Przygotowania trwały już tu od pewnego czasu, co było widoczne sklepach:






Zaczęłyśmy od znalezienia najlepszej do tego celu miejscówki w Dallas. Było naprawdę mnóstwo różnego rodzaju imprez w każdym zakątku miasta. My jednak wybrałyśmy imprezę główną (tak przynajmniej nam się wydaje) - imprezę w Fair Park Dallas - czyli imprezę w czymś, co było ogromnym kompleksem sportowo-rozrywkowym. Były tu jakieś ogrody z motylami, stadion i wesołe miasteczko rodem z amerykańskich filmów! :) 
Państwo O. pożyczyli nam samochód i mogłyśmy ruszać ;) Martyna była naszym kierowcą (bardzo dobrym zresztą ;) ) - najpewniej z nas się czuła i poza tym miała już kontakt z automatem (jakby ktoś nie wiedział, to w USA jeżdżą praktycznie same automaty). Ja zapewniałam GPS, a Karo nawigowała (musimy jednak zapamiętać, że gdy Karo mówi "w LEWO" w 90% przypadków oznacza to "w PRAWO"). Na początku jazda była trochę dziwna, bo:
1) Wszystkie odległości podawane są w milach i stopach ("za 300 mil skręć w lewo", "za 40 stóp lekko w prawo"). Co to właściwie znaczy? Ile to metrów!?
2)  Na skrzyżowaniach równorzędnych obowiązuję zasada: "KTO PIERWSZY TEN LEPSZY!"
3)  Na czerwonym świetle nie można jechać prosto, ale można skręcać w lewo i prawo (chyba, że jest specjalny znak zakazujący tego).


Poruszałyśmy się głównie autostradami, więc przemieszczenie się z jednego końca miasta na drugi zajęło nam jedynie jakoś 40 min. Około 13 byłyśmy na miejscu, akurat w największe słońce - słabo to przemyślałyśmy - na początku zdziwiłyśmy się, dlaczego tak mało ludzi jest na miejscu... po pół godziny, gdy rozpływałyśmy się z gorąca, domyśliłyśmy się... Większość czasu spędziłyśmy na terenie wesołego miasteczka - typowy klimat znany z filmów - budki z lemoniadą, watą cukrową, jabłkami w karmelu, corn-dogami (parówki na kiju), czy indyczymi nogami. Mnóstwo było też stoisk ze strzelnicą i pluszakami do wygrania. Oczywiście wszystko za kupony.













Jeśli chodzi o główne atrakcje wesołego miasteczka, to skorzystałyśmy tylko z  Diabelskiego Młyna (a nie, przepraszam - z Martyną byłyśmy jeszcze w domu strachów - totalny niewypał :P ). Dobrze było z góry widać Downtown - czyli biznesowe centrum Dallas ("downtown" to ogólna nazwa tego typu miejsc w większych amerykańskich miastach). Inne ruchome konstrukcje nie sprawiały wrażenia godnych zaufania :p 




Zmęczone upałem wyskoczyłyśmy na chwile do Downtown, ale o tym kiedy indziej :). W każdym razie o 18.00 wróciłyśmy na miejsce obchodów 4 lipca i teraz były tu już tłumy. Dzięki temu mogłyśmy zauważyć, jak bardzo Amerykanie podkreślają swoją "amerykańskość", co przejawiało się w ich ubiorze - tutaj kilka przykładów:


Załapałyśmy się również na koncert na żywo dość popularnej tu grupy rockowej (wynikałoby to z podekscytowania publiczności i koszulek z ich wizerunkiem wśród fanów) - mamy nawet zdjęcia z nimi i autografy :D Mieli super perkusję z czaszkami!!! :D






 

Po wielu godzinach słonecznej i gorącej udręki (pierwszy raz miałam okazję odczuć tutejsze temperatury i to zdecydowanie NIE SĄ MOJE ULUBIONE TEMPERATURY - dla mnie lepszy byłby staż na Alasce :D ) doczekałyśmy fajerwerek (tradycją w USA są pokazy fajerwerków w ten dzień) - nooo, trzeba przyznać - mają rozmach... Szoł trwało jakieś 15 minut - oczywiście towarzyszyły pokazowi pieśni o niepodległości.











Tutaj filmik z fajerwerków :) Naprawdę dobry pokaz- końcówka miażdży :)  (Z dedykacją dla Patrycji :) )











No i ogólnie było fajnie...tylko że po wszystkim prawie dwie godziny wyjeżdżałyśmy z parkingu... 




Refleksje w związku z dniem niepodległości:
1) Obchody znacznie różnią się od tych naszych polskich - widzieliście na ulicach Polaków ubranych w polską flagę? (No chyba jedynie na meczach)
2) Amerykanie (wszelkich barw i wyznań) UBÓSTWIAJĄ swoją Amerykę.
3) Bardzo podkreślany jest patriotyzm. 
4) Patriotyzm amerykański wydaje się szczery i niewymuszony...

Pani H. powiedziała, że wynika to z tej ogromnej różnorodności narodu amerykańskiego - w szkole, mediach i w ogóle wszędzie podkreślana jest ta jedność narodu i patriotyzm, aby móc utrzymać tę mieszankę kulturową w całości...

Buziaki!

Anna


1 komentarz:

  1. Szkoda, że w Polsce nie żyje tylu patriotów co w Stanach... ale cóż, nie ma co porównywa ć :) pozdrawiam dziewczyny, Klaudia.

    OdpowiedzUsuń