wtorek, 7 lipca 2015

Arches NP, Great Salt Lake, Idaho Falls.

Pobudka o 5 rano stała się już tradycją. Otwieram oczy, wkładam szybko przygotowane dzień wcześniej ubrania, krótka chwila przed lustrem, zamykam pękającą w szwach walizkę ważącą tonę (albo dwie), szybkie śniadanie – nasze hotele nie mają najlepszych śniadań, ale zawsze jakieś tosty,  czy jajecznica się znajdą. Kawa i w drogę. I tak wygląda ostatnio mój standardowy poranek.

Dziś w planie na początek Park Narodowy Arches (Park Narodowy Łuków Skalnych) – kolejny park narodowy w Utah. Park jest znany ze swoich niezwykłych formacji skalnych – szczególnie łuków, jak nazwa wskazuje, ale są tu też liczne okna, bramy, wieże, bloki, ostańce o ciekawych kształtach i intensywnych barwach (żółty, czerwony). Ten niezwykły krajobraz powstał w wyniki trwającej od 150 milionów lat erozji i wietrzenia piaskowca.   Jest tu bardzo sucho i gorąco – opłaciła się wczesna pobudka, bo dzięki niej byliśmy w parku dość wcześnie, gdy słońce było jeszcze w dużej mierze za chmurami i nie było aż takigo ukropu. Naszym głównym celem był symbol stanu Utah, czyli Delicate Arch (Delikatny Łuk, najsłynniejszy z łuków skalnych), do którego trzeba było się trochę powspinać. Fani sportu może pamiętają Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Salt Lake City (stolica Utah) w 2002 roku i sztafetę niosącą znicz olimpijski? Tak, to właśnie pod tym łukiem przebiegała trasa sztafety! Delicate Arch ma 16 metrów wysokości i około 10 metrów szerokości – nie jest największy, ale sławę zawdzięcza pewnie swemu otoczeniu – nie ma w bliskiej odelgłości żadnych innych skał, łuk jest odizolowany od otaczających go formacji skalnych, przez co wygląda wyjątkowo monumentalnie. I taki też jest – monumnetalny.













Następnie udaliśmy się w stronę Salt Lake City, aby zobaczyć Great Salt Lake – Wielkie Słone Jezioro.  Jezioro jest ogromne, ale jego powierzchnia bardzo się zmienia – średnio jest to 4 400 km kwadratowych, ale bywa różnie – najmniejsza zanotowana powierzchnia to 2 460, a największa 8 500 km kwadratowych.  Jezioro jest BARDZO słone, nie ma żadnych odpływów, woda tylko paruje – w związku z tym zasolenie jest stale utrzymywane na różnym, ale wysokim poziomie. W zależności od poziomu wody zasolenie mieści się w zakresie 5 – 27 %! To naprawdę wysokie zasolenie – dla porównania średnie zasolenie oceanów to 3,5%! Woda jest tu wyjątkowo gęsta i przez to bardzo łatwo utrzymać się na powierzchni – można pływać nie umiejąc plywać (jeśli ktoś się ośmieli wejść – o tym dalej).
Przez zasolenie liczba występujących gatunków flory i fauny w samym jeziorze ogranicza się do krewetek, muchówek i alg. Wokół jeziora żyje jednak wiele ptaków, które żywią się muchami, a na wyspach również żyją jakieś ssaki. Jezioro chciano wykorzystać jako miejsce rekreacyjne, ale udało się to tylko w małym stopniu – głównie przez zanieczyszczenia pochodzące z lokanego przemysłu... jak i obrzydliwy zapach, jakby coś zdechło. Bo zdechło. Mój biedny nos doświadczył tego 'zapaszku' – wokół jeziora unosi się odór siarki i padliny... a poza tym lata milion much... Gdy  poziom wody się obniża to pozostałe na piasku wodne organizmy ulegają rozkładowi. Zdecydowanie lepiej podziwia się jezioro z odległości!




Na noc zajechaliśmy do stanu Idaho, do miasta Idaho Falls. Z tym Idaho to śmieszna sprawa, bo gdyby Polska była Amerykańskim stanem, to na pewno byłaby Idaho – krajobraz typowo polski – łąki, pola, polne kwiaty, łagodne góry... a poza tym Idaho nazywane jest 'stanem ziemniaków', bo jest największym producentem najlepszych ziemniaków w USA! Jakieś wnioski dotyczące podobieństwa z Polską?
Nasz nocleg znajdował sie w jednym z największych miast tego stanu – w Idaho Falls. Niby jedno z większych miast, ale wciąż wydawało się małe i takie... hmmm przytulne? Prowincjonalne? Taka amerykańska rodzinna sielanka. W Idaho Falls byłyśmy 4 lipca – w urodziny USA i miałyśmy szczęście oglądać "najwięszky pokaz fajerwerków po tej stronie Mississippi" – w każdym razie pokaz był niezły i trwał całkiem długo, bo 40 minut. Amerykanie kochający swoją ojczyznę już kilka godzin przez pokazem zajmowali sobie najlepsze miejsca do oglądania pokazu całymi rodzinami i byli bardzo dobrze przygotowani – mieli krzesła, śpiwory, jedzenie. Ja też sie trochę przygotowałam, aby świętowąć urodziny USA, które niedługo będę musiała opuścić – miałam koszulkę z flagą.








No a po pokazie czas spać, bo jutro znowu wczesna pobudka – nie będę miała chyba jednak problemów ze wstaniem – w końcu jutro zobaczę Yellowstone!

Anna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz