czwartek, 19 lutego 2015

"Pamiętajcie o Alamo!", czyli z wizytą w San Antonio.

Witajcie!
Tym razem czas na San Antonio, czyli drugą część naszego wypadu na południe Teksasu... Po wyczerpującym dniu w Austin nie za bardzo był czas na regenerację, ponieważ z samego rana czekała nas podróż do San Antonio. Autobusem zajęła nam ona jakoś 1,5 h... Na miejscu zasmuciła nas trochę pogoda - było pochmurno i deszczowo. Miasto prezentowało się w takiej scenerii dość ponuro...


Wierzyłyśmy jednak, że w czasie, który miałyśmy spędzić na koncercie Pentatonix niebo się rozchmurzy.... Koncert odbywał się w At&T Centrum i był połączony z takim niby festynem i rodeo - NIESTETY. O ile wystawy, straganiki były naprawdę fajne - spróbowałam wreszcie głęboko-smażonych pikli (zaskakująco dobre!) oraz głęboko-smażonego snickersa (nie dość, że mega słodkie, to jeszcze smażone na głębokim tłuszczu - witajcie w Ameryce!) i spotkałam wielu kowbojów...











...to  rodeo było totalnym nieporozumieniem... Zamęczanie zwierząt ku uciesze tłumu... Serio, czułam się tam okropnie, nie mogłam patrzeć na tych ludzi dookoła, którym sprawiało przyjemność męczenie zwierzaków. Rozrywka tylko i wyłącznie dla ludzi prostych (aby nie powiedzieć prostaków), którzy nie odczuwają żadnej empatii i traktują wszystkie inne istoty niż ludzkie wyłącznie przedmiotowo... Całe to rodeo oglądałam zasmucona... poza jednym jedynym wyjątkiem, gdy jeden z uczestników konkurencji pod tytułem 'ujeżdżanie byka' spadł na ziemię i na czworaka uciekał przed rogami męczonego zwierzęcia - jedyny pozytywny akcent, szkoda, że byczek nie miał dłuższych rogów...


Po zakończeniu tego głupiego 'szoł' wreszcie nastał czas koncertu (właściwie to planowałyśmy iść tylko na koncert, ale później okazało się, że bilet obejmuje wszystkie atrakcje na tym całym festynie). Koncert był bardzo dobry, zespół Pentatonix jest niesamowity! Jest to 5-osobowy zespół wywodzący się z Teksasu. Nie używają oni żadnych gotowych podkładów muzycznych - wszystkie dźwięki tworzą sami, czy to za pomocą swoich ust, strun głosowych i płuc, czy za pomocą instrumentów... Na żywo brzmią równie dobrze, co w nagraniach studyjnych, co wcale tak często się nie zdarza! Ogólnie to głównie tworzą covery i mashup'y popularnych piosenek popowych, które w ich aranżacji brzmią dużo lepiej, niż oryginały... Posłuchajcie sami!







A po koncercie - miła niespodzianka - słońce! Pogoda idealna na zwiedzanie miasta! Jakie jest San Antonio? Co rzuca się w oczy - miasto jest 'niskie' w porównaniu do Dallas czy Austin. Nie zobaczymy tu wymyślnych wieżowców w dużej ilości - w tej kwestii San Antonio wypada biednie. Miasto ma jednak inną wielką zaletę - jest PIĘKNE! Naprawdę piękne, trochę w europejskim stylu... przez chwilę patrząc na te uliczki, autobusy, kwietniczki, turystów poczułam się jak na Starym Kontynencie....











Spacerując doszłyśmy w końcu do najsłynniejszej atrakcji San Antonio i miejsca niezwykle ważnego dla historii Teksasu - Alamo...
To tutaj rozpoczęła się walka o niepodległość Teksasu... Historia Teksasu, chociaż krótka, była bardzo burzliwa. Najpierw były to tereny hiszpańskie (w 1519 – Alonso Alvarez de Pineda staje po raz pierwszy na teksańskim wybrzeżu), potem po wywalczeniu przez ludność kreolską (Kreole to ludność miejscowa, zasiedzieli potomkowie kolonizatorów, imigrantów, którzy uznają zasiedlone przez nich ziemie za swoje ziemie rodzinne) niepodległości Meksyku, ziemie Teksasu znalazły się w granicach utworzonego państwa meksykańskiego (1821 r.). Rząd meksykański pozwalał początkowo na ziemiach Teksasu osiedlać się obywatelom USA, dając im sporą autonomię. Z czasem jednak kontakty zaczęły się pogarszać i mieszkańcy terenów obecnego Teksasu (tzw. Tejano, czyt. Tehano) zaczęli dążyć do uniezależnienia się od Meksyku, co w rezultacie doprowadziło do krwawej rewolucji teksańskiej (1835 r.-1836 r.)... jednym z najbardziej dramatycznych starć była owiana dziś już legendą bitwa o Alamo...
Przez trzynaście dni (23 luty - 3 marca 1836r.) ochotnicy pod wodzą Williama Travisa i Jamesa Bowie bronili się w kompleksie budynków misji Alamo w  San Antonio przed naporem meksykańskiej armii pod wodzą generała Santa Anna (7 razy był prezydentem Meksyku!), który chciał zniszczyć teksańskie powstanie.  Bitwa jest sławna przez nierówne proporcje - Alamo broniło około 200 Teksańczyków, a atakowało około 3 tysięcy (wg innych źródeł koło 2 tysięcy) Meksykanów. Obrońcy liczyli na posiłki, które jednak nie nadeszły. Ostatecznie prawie wszyscy obrońcy zostali zabici, gdy Meksykanie sforsowali mury... ich śmierć nie poszła jednak na marne, bo powstrzymali oni armię meksykańską na wystarczająco długo, aby generał Houston zebrał armię i zwyciężył Meksykanów w bitwie pod San Jacinto. Houston to też osoba, która pierwszy raz wypowiedziała oficjalnie frazę "Pamiętajcie o Alamo", która stała się patrotycznym okrzykiem wszystkich Teksańczyków. 2 marca 1836 r. powstała niepodległa Republika Teksasu (która zresztą za 10 lat zostanie włączona do USA, jako 28 stan, chociaż Teksas nawet dziś silnie podkreśla swoją odrębność). Jak widzicie Teksańczycy też mają 'swoje Westerplatte'.




















Misja Alamo (swoją drogą nie wiedziałam, że budynki misjonarskie nazywa się 'misjami') robi wrażenie przez to, jak kontrastowo wygląda przy nowoczesnych budynkach. Jest zapewne mekką wielu Amerykanów, którzy przez swoją krótką historię nie mają zbyt wielu takich miejsc i mam wrażenie, że  traktują je w porównywalny sposób z tym jak my np. ruiny greckich świątyń, które liczą sobie jednak sporooo lat więcej. Amerykanie są głodni swojej historii...

Ostatnim punktem wycieczki po San Antonio był słynny Riverwalk. Riverwalk to nic innego jak spacer po obu stronach rzeki San Antonio (która kiedyś podobno była ściekiem). Znajdują się tu romantyczne restauracje i sklepiki... Bardzo urocze miejsce, naprawdę ciężko uwierzyć, że to nadal Teksas! Spacer przywołał wspomnienia z Wenecji...  no można w sumie powiedzieć, że to taka mała, amerykańska Wenecja... Spędziłyśmy tu przyjemne popołudnie/wieczór przy meksykańskim jedzeniu i lokalnym piwie Alamo...


















Przed 9 wieczorem, po kolejnym dniu pełnym wrażeń, wsiadłyśmy w autobus powrotny do Dallas...aby po 1 w nocy wysiąść w ulewie i minusowych temperaturach... Ta teksańska pogoda jest naprawdę szalona!

Podsumowanie z wycieczki - Teksas ma wiele twarzy! A w San Antonio się zakochałam...

Do następnego!

Anna

2 komentarze:

  1. Wow, masz w blogu PRZEPIĘKNE zdjęcia!!!!!!!!!!!! :)
    Pozdrawiamy
    http://turystycznyprzewodnik.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za odwiedziny mojego bloga i byłoby mi na pewno bardzo miło, gdybyś znalazła czas na wysłanie pocztówki do mnie :)
    Jeśli chodzi o zainteresowanie Stanami, to owszem po części masz rację, gdyż lubię tamtejsze wielkie miasta, ciekawe architektonicznie budynki oraz... parki narodowe, z których zdjęcia mogłabym oglądać godzinami :) Świetna sprawa z tym stażem w USA! Nie dość, że można się dodatkowo czegoś nauczyć, to jeszcze pozwiedzać.
    Co do San Antonio - smażony snickers?! Nie mogę sobie nadal tego wyobrazić ;) Pikle wyglądają całkiem smacznie, a mała, amerykańska Wenecja i te kolorowe parasole - bajecznie :)

    OdpowiedzUsuń