poniedziałek, 16 lutego 2015

Keep Austin weird, czyli witajcie w stolicy Teksasu!

Witam!

Dziś relacja z miejsca specjalnego dla Teksańczyków, bo ze stolicy stanu Teksas - Austin... ale zacznijmy od początku...

Będąc tyle już czasu w Teksasie stwierdziłyśmy, że wypadałoby zobaczyć tu coś poza naszym Dallas. Wybrałyśmy więc z pewnym wyprzedzeniem weekend, który planowałyśmy poświęcić na zwiedzanie dwóch najsłynniejszych teksańskich miast (poza Dallas oczywiście) - czyli Austin i San Antonio.

W sobotę (14 lutego) rano, a właściwie to w nocy, bo o 4:00,  miałyśmy pobudkę (biorąc pod uwagę fakt, że poszłyśmy spać koło 2:00 zwleczenie się z łóżka było naprawdę ciężkim zadaniem!), abyśmy mogły zdążyć dotrzeć pociągiem na miejsce w downtown, z którego odjeżdżał nasz autobus (Megabus- odpowiednik Polskiego Busa, z równie korzystnymi cenami - bilety na niektórych odcinkach można kupić z odpowiednim wyprzedzeniem za 1$!)... Po wyjściu z domu spotkałyśmy się z naszymi  towarzyszkami podróży, których ja nigdy na oczy nie widziałam, a jedną z tych osób znała Martyna (tak bywa, gdy się ogłasza wycieczkę na grupie na facebooku :P )... Nasze towarzyszki, liczba sztuk: 3 - Chinka, Koreanka i Meksykanka okazały się na szczęście sympatycznymi i pociesznymi osobami (wiecie, mogło być różnie).

Podróż z Dallas do Austin trwała jakoś 3,5 - 4 godziny. Już z autostrady było widać piękną panoramę miasta - wieżowce mają tu imponujące! [ każde większe miasto ma swoje wieżowce, wiadomo, na pierwszy rzut oka panorama z wieżowcami (skyline) wygląda wszędzie podobnie, ale tylko na pozór -  każde z miast ma swój/swoje bardzo charakterystyczne budynki, które sprawiają, że nie da się tych widoków pomylić - w Austin jest to budynek z zegarem i brązowy 'trójkątno-schodkowy' ]. Nie ma się jednak, co dziwić, że widok jest imponujący - w końcu to stolica najbardziej dumnego stanu w USA!

Austin to 11 najludniejsze miasto w Stanach. Jest to też miasto, które rozwija się w niesamowitym tempie - niektórzy twierdzą, że staje się motorem gospodarczym USA! Historia Austin sięga 1730, gdy hiszpańscy koloniści - franciszkanie stworzyli tu swoje tymczasowe miejsce bytowania. Pierwsza prawdziwa osada (nazywana Waterloo) powstała jednak dopiero w roku 1838. W 1839 zostały osadzie nadane oficjalnie prawa miejskie oraz nazwa została zmieniona na Austin (na cześć Stephena  F. Austina, który odegrał znaczącą rolę w kolonizacji Teksasu i nazywany jest nawet Ojcem Teksasu). W 1845 Austin zostało stolicą stanu.

No to rys historyczny mamy za sobą... A teraz - jakie jest Austin dziś? Na pewno bardzo reprezentacyjne - miasto jest bardzo zadbane, wszędzie trawniczki, rzeźby...a właśnie - rzeźby można było tu spotkać na każdym kroku... Dużo było też sztuki ulicznej. Miasto kolorowe, pełne ludzi, dźwięków - miasto, które żyje.







Nasze zwiedzanie rozpoczęłyśmy od wyprawy na wzgórze Mount Bonnell.  Po drodze na przystanek przeszłyśmy przez kampus tutejszego uniwersytetu ( The University of Texas at Austin) - bardzo ładny zresztą. Mijałyśmy wielu studentów, często w uniwersyteckich koszulkach. Kampus był taki, jak sobie wyobrażałam na podstawie tego, jak wyglądają kampusy amerykańskie w filmach (był to mój pierwszy pobyt na prawdziwym studenckim kampusie - nasze UTSouthwestern nie ma studentów innych niż doktoranci, wygląda więc to trochę inaczej). Odwiedziłyśmy nawet uniwersytecki sklepik, gdzie wszystko było z logiem uniwersytetu.




Miałyśmy mnóstwo kłopotów ze znalezieniem przystanku, z którego odjeżdżać miał nasz autobus w kierunku wzgórza Mount Bonnell. Okazało się, że ten przystanek nie istniał... po 30 min szukania stwierdziłyśmy więc, że zapytamy kierowcy autobusu jadącego w kierunku przeciwnym. Gdy podjechał autobus okazało się, że to właśnie ten autobus, którym mamy jechać, chociaż kierunek był przeciwny - nie pytajcie, ja też tego nie ogarniam. W każdym razie, gdy wysiadłyśmy z autobusu miałyśmy do przejścia na piechotę jeszcze jakieś 30 minut... niby spoko, ale było ze 30 stopni, ciężkie plecaki... i wzgórze okazało się naprawdę być wzgórzem - a to niespodzianka... Łatwo nie było, tym bardziej, że ulica dość ruchliwa, a chodników ani widu ani słychu - no tak, Teksas i poszanowanie pieszych... Plusem były mijane po drodze domy-rancza, trochę przypominały te portugalskie - były piękne...




Przy ulicy, gdzie nie było przypominam chodników, można było spotkać takie napisy - logiczne, prawda?



Po dotarciu prawie na szczyt, zostały nam do pokonania jeszcze małe schodki i byłyśmy u celu! A tam widok razy dwa - z jednej strony na przedmieścia i rzekę Colorado, z drugiej strony na downtown...











Po wyprawie na wzgórze i obczajce downtown z góry nadszedł czas, aby przyjrzeć mu się bliżej...










Jak widzicie miasto jest bardzo ładne. Wszędzie też powiewają flagi Teksasu... Miałam wrażenie, że BARDZO silnie eksponowana jest w Austin niezależność Teksasu...

Wycieczka po downtown nie mogłaby się odbyć bez spaceru po 6th Street - słynnej ulicy z barami, pubami i restauracjami. Tam też zaliczyłyśmy nasz lunch i drinki....







Byłyśmy w Austin w Walentynki - nie mogłoby się więc obyć bez walentynkowych akcentów ;)





Ostatnim punktem wycieczki po Austin był budynek Kapitolu Stanu Teksas. Trzeba przyznać, że jest ogromny i robi niesamowite wrażenie. Zarówno z zewnątrz jak i w środku. Dodatkowo otacza go piękny park, w którym bardzo przyjemnie było poleżeć na trawce i powygrzewać się w słońcu (mój czerwony nos teraz jednak cierpi... a własnie, nie wiem, czy wspominałam, że tego dnia, 14 lutego, było tu koło 30 stopni?)
Kapitol w Austin jest największym jeśli chodzi o całkowity metraż kapitolem ze wszystkich kapitoli stanowych. Ma wysokość 94 m i tym samym należy do 6 najwyższych, przewyższa nawet ten narodowy w Waszyngtonie. No tak, trzeba pamiętać, że 'rozmiar teksański' (Texas-size) zobowiązuje...










Po całym dniu wędrowania zmęczone udałyśmy się do hotelu... który ewidentnie był motelem z horroru... ale po takiej dawce wrażeń i przy całodniowym wymęczeniu, nawet motel-horror był mi nie straszny i spałam jak zabita... ;) Droga do hotelu prowadziła nas przez ewidentnie biedniejszą dzielnicę, która była hmm... powiedzmy interesująca - sami zobaczcie...





A na koniec - Keep Austin Weird ('Utrzymuj Austin Dziwnym') - hasło przewodnie miasta. Mieszkańcy Austin uważają, że ich miasto jest dziwne, ale bardziej w sensie wyjątkowe (ma to ponoć wydźwięk swego rodzaju pychy) i powinno się silnie opierać zewnętrznym wpływom. Sprowadza się to wszystko do wspierania lokalnych działalności, biznesów, artystów...






No to do napisania!
W kolejnej notce miasto, w którym się zakochałam - San Antonio...

Anna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz