niedziela, 17 sierpnia 2014

Baseball!

No to pierwszy typowo amerykański sport za nami - BASEBALL!!! (w kolejce jeszcze mecz NBA, football amerykański i hokej - oczywiście).

W sobotę byłyśmy na meczu baseballa... Dzień zaczął się dość nietypowo - w Dallas była ulewa i burza wszech czasów i oczywiście tego dnia zaplanowany miałyśmy mecz baseballa... na otwartym stadionie... Znając moje szczęście nie powinnam się w sumie dziwić, że akurat tego dnia lało w Dallas jak nigdy... Co ciekawe zaraz po pierwszym błysku odłączono nam prąd - kto by pomyślał, że Amerykanie są tacy zapobiegliwi... Podsumowując: deszcz = klęska żywiołowa w Dallas, w związku z czym byłyśmy trochę zaniepokojone, czy mecz się odbędzie i czy nie będziemy całe przemoczone... okazało się jednak, że stadion był w mieście obok - Arlington - ja osobiście byłam przekonana, że Arlington to dzielnica Dallas... (mój błąd!) W każdym razie dzięki Aleksowi (i jego samochodowi) dotarłyśmy na stadion jakoś w 35 minut, zamiast 3,5 godziny komunikacją miejską i na miejscu nie padało! Można było zacząć doświadczanie amerykańskiej kultury!

Do stadionu zmierzały tłumy ludzi - starzy, młodzi a nawet noworodki - w specjalnych koszulkach, rękawicach baseballowych, czapeczkach... My nie byłyśmy gorsze - też się przygotowałyśmy i zakupiłyśmy specjalne T-shirty z logiem tutejszej drużyny - Texas Rangers! No moja koszulka posiadała dodatkowo nazwisko Hamlitona - jedyny baseballista, o którym kiedykolwiek słyszałam szczerze mówiąc. Wiedziałam, że był on wielką gwiazdą z Texas Rangers i że już obecnie u nich nie gra...ale nie miałam pojęcia, że teraz gra w drużynie PRZECIWNEJ - Los Angeles Angels!No tak, wtopa na całego :p (kogoś to dziwi, tak przy okazji? :P)

Jeśli chodzi o sam baseball...no cóż - nie jest to najbardziej ekscytując sport na świecie... ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi - chodzi o atmosferę. Ludzie przychodzą całymi rodzinami aby spędzić razem czasem - najlepszą rozrywką było obserwowanie samych Amerykanów w tak amerykańskiej sytuacji... Pili piwo, objadali się frytkami z serem i kurczakami i gadali i gadali i gadali... i raz na jakiś czas zdarzało się, że wiwatowali, gdy któryś z zawodników trafił kijem w piłkę (co wcale takie częste nie było...). Odniosłam wrażenie, że sport jest tylko dodatkiem do całej reszty! W międzyczasie, aby umilić ludziom czas były różnego rodzaju 'konkursy' np. osoba w rzędzie tym i tym, siedzeniu tym i tym (zbliżenie kamery i obraz na telebimie) wygrała roczny kupon na hamburgery i inne takie! :) Innymi atrakcjami były wyścigi przebierańców - biegające głowy texańskich legend albo tańczące krowy :D
Jeśli chodzi o same reguły gry - nadal nie ogarniałam wszystkich, ale w połowie meczu już co nie nieco ogarniałam... Mecz trwał jakoś ponad 3 godziny, bo w baseballu nie ma limitu czasu! Zależy to od poziomu drużyn, a te na których meczu byłyśmy ponoć nie były najlepsze... :P W każdym razie 'nasi' przegrali - chociaż w moim przypadku to nie do końca, bo miałam w końcu Hamiltona na koszulce (którego pojawienie się na pozycji było za każdym razem wybuczone przez teksańską publiczność - chyba jest uważany za zdrajcę).

Moje podsumowanie - warto pójść na mecz baseballa aby doświadczyć 'amerykańskości' tego wydarzenia, sam stadion też robił ogromne wrażenie,  jednak jak dla mnie jeden raz wystarczy :p


W drodze na mecz:


Już na miejscu, przy fanowskim sklepiku:


Pierwsze wejście na sam stadion - robi wrażenie:



Chłopaki się bawią:



Rzucają...





Odbijają (lub nie - 90% przypadków)...


Rzucają...


Odbijają!


Biegną!




I tak w kółko...



Jest i mój nieszczęsny Hamilton!



Na stadionie ludziów jak mrówków:





A wśród nich - my:










Gdy się dłużyło to były pewne czaso-umilacze...Piwo nigdy nie zawodzi...


Ale były też ścigające się legendarne głowy...










Albo tańczące krowy...



Było ciekawie!





P.S. Pierwszy eksperyment wreszcie z mną i wyniki są dobre! :)


Trzymajcie się!

Anna



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz