niedziela, 3 sierpnia 2014

Amerykańska domówka, Drag Queen i inne takie.

Witajcie po kolejnym tygodniu. To już piąty tydzień tutaj... Jak ten czas szybko mija... Tydzień temu, w niedziele, była nasza 'miesięcznica' i było, że tak powiem, bardzo sentymentalnie, momentami nawet smutno... jednakże jest tu tyle ciekawych rzeczy do robienia, ze nie jest możliwe długoterminowe smucenie się. Wspólnymi silami przebrnęłyśmy przez to z dziewczynami. Na szczęście! 

Miniony tydzień był bardzo intensywny, zarówno w labie, jak i towarzysko. Zacznę może od piątku - zostałyśmy zaproszone na domówkę w amerykańskim stylu - obiecano nam, że będzie jak w amerykańskich filmach, więc nie mogłyśmy się doczekać. Chciałyśmy mieć swój wkład w tę imprezę, więc przygotowałyśmy arbuzy z polskim akcentem, czyli arbuzy nasiąknięte wódka - trzeba przyznać, ze łatwo nie było, bo albo pękały, albo 'sikały', ostatecznie jednak nie były złe.  


   



Przed samą impreza zostałyśmy zaproszone na dość ciekawy obiad - Alex zaprosił nas na obiad z okazji urodzin... jego zmarłego dwa miesiące temu dziadka. Taaa, stwierdził, że najlepszym sposobem na uczczenie jego pamięci będzie zaproszenie na obiad znajomych do ulubionej restauracji dziadka -  ta restauracja to było coś na styl przydrożnego baru mlecznego, gdzie można zjeść jajecznice na bekonie, omlety i oczywiście pancakes z syropem - wydało mi się typowo amerykańskim miejscem.  Ogólnie całe towarzystwo podchodziło do tematu śmierci bardzo na luzie, wszyscy się śmiali, rzucali teksty w stylu "Dzięki za naleśnika dziadku Alexa"... Było to niecodzienne doświadczenie muszę przyznać, w sumie nie do końca wiedziałam, jak się zachować, ale miło nam było, że Alex nas zaprosił.

Po obiedzie przyszedł czas na imprezę -  impreza była imprezą studentów studiów doktoranckich świętujących zakończenie swojego pierwszego roku. Towarzystwo jak zawsze tu - naprawdę międzynarodowe. Na samym początku uderzył mnie widok ponczu - zrobionego w przenośnej LODÓWCE. Jego przygotowywanie wyglądało trochę jak jakieś magiczne obrzędy - dolewali wody z kranu, słodzili, mieszali alkohole, a wszystko mieszane było wielką chochlą lub rękami :D Poncz z lodówki był bardzo zdradliwy, bo jak to z ponczami bywa, nie czuć w nich alkoholu... potem nagle BUM! :D



Kolejną atrakcją były gumisiowe żelki oczywiście nasiąknięte alkoholem i na szybko stworzony z nich tort dla Alexa nr Dwa, który w niedziele miał mieć urodziny. Ogólnie pod koniec imprezy żelki były dosłownie wszędzie, gdyż ludzie rzucali nimi w siebie nawzajem, w ściany, we wszystko... Wszechobecny bałagan nie robił jednak na nikim wrażenia - jak chciałam posprzątać wylane przez mnie piwo, jeden z gospodarzy, Vamsi, powiedział mi: ""Przestań, tu wszystko może się dziś zdarzyć!". No ok. Skoro tak mówią gospodarze, to czemu nie? :)


Kolejnym ciekawym punktem imprezy były typowe amerykańskie gry alkoholowe - graliśmy w dwie 'gry do piwa''. Jedna z nich nazywała się FLIP CUPS ('odwracane kubki'?) i polegała na tym, że wszyscy stali przy blacie/stole i mieli w swoim kubku (oczywiście czerwonym plastikowym) alkohol, na komendę wszyscy podnoszą kubki do góry, opuszczają na stół i pija, po wypiciu stawia się kubek na krawędzi stołu i uderza się go od dołu, aby podskoczył i wylądował na stole dnem do góry, osoba która zrobi to ostatnia odpada. Nie było to wcale proste, ale zgadnijcie, kto wygrał?! Tak, JA :) Pytali się mnie później, czy już w to kiedyś grałam, bo ponoć wymaga to pewnej wprawy - noc cóż, samorodny talent ze mnie :D
Druga gra polegała na tym, że po dwóch przeciwnych stronach stołu były dwie drużyny i kubki z alkoholem ułożone obok siebie, gdy trafi się do kubka przeciwnika piłeczką ping-pongowa to musi on wypić zawartość kubka i zdjąć go ze stołu - wygrywa drużyna, która trafi do wszystkich kubków przeciwnika.


Dowiedziałyśmy się też kilku ciekawych rzeczy odnośnie amerykańskiej kultury. W USA czy ktoś cię zna, czy nie, zawsze pyta ''Hi, how are you'', czyli jak się masz? Na początku  byłam lekko zdezorientowana, gdy obcy ludzie zadawali mi to pytanie...a jeszcze bardziej zakłopotana byłam, gdy chciałam odpowiedzieć, a osoba pytająca wcale nie czekała na odpowiedz i szla dalej. Teraz już wiem, ze to tak naprawdę takie wydłużone ''cześć'' i że ZAWSZE trzeba odpowiadać, ze jet OK, albo nie odpowiadać WCALE. Pod żadnym pozorem nie powinno się mówić, że jest źle albo ma się jakiś problem, bo wtedy Amerykanin zgłupieje i będzie bardzo zakłopotany... Hmm chyba jednak wolę nasze polskie zachowanie, z pewną rezerwą,  niż to mało szczere jak się masz... Ale co kraj, to obyczaj.
Ludzie też bardzo chętnie słuchali opowieści o Polsce, byli szczerze zainteresowani nasz kultura i historią i o dziwo nawet sami co nieco wiedzieli. Ciągle padały tez pytania, czy lubię Rosjan albo Niemców - Amerykanom te pytania wydawały się bardzo kontrowersyjne.

Z imprezy wróciłyśmy jakoś o 4 rano, więc mogę chyba podsumować, że w Ameryce też potrafią się bawić! :)


Sobota była dość ciężka, typowe dla dni po imprezie, a wieczorem miałyśmy iść na kolacje do Jacoba i Nicky... Byłyśmy padnięte. Myślałyśmy, że przyjdziemy, zjemy, wypijemy po lampce wina i pójdziemy do domu spać... Noc jednak przyniosła wiele niespodzianek...

Gdy Nicky i Jacobe przywieźli nas do siebie, to zaczęli gotować przy nas - wszystko do początku. Nicky - jako że ciężko pogodzić nawyki żywieniowe naszej trojki, jako kompromis wybrała na kolacje ratatuj. Zaserwowała nam przy tym lekcje gotowania i pokazała kilka przydatnych tricków. Ratatuj - niby posiekane warzywa, niby nic wielkiego... ale sposób w jaki zrobiła to Nicky, to jak potrafiła uwolnić smak z warzyw i jakich użyła przypraw sprawiło, że było to przepyszne. Ma dziewczyna serce do gotowania!





No i po trzech butelkach wina nagle padło pytanie - czy widziałyście kiedy pokaz Drag Queen?!
My na to, że na żywo to nigdy. 

[ Drag Queen to mężczyźni udający kobiety i tańczący, śpiewający na scenie. Często też są po operacjach mających na celu upodobnienie ich do kobiet. ]

Padła propozycja, a my jak zwykle ochoczo zareagowałyśmy i już po chwili jechaliśmy taksówka (prowadzoną przez Czeczeńca, który stwierdził, że my z Polski i on to prawie jak sąsiedzi ;) ) do dzielnicy nazywającej się ...GAYbarhood...Tak, zupełnie homoseksualna dzielnica pełna barów, pubów i dyskotek... Uważana jest za najlepsze miejsce do zabawy w Dallas podobno...w sumie to wcale się nie dziwie, bo cala ulica wyglądała niesamowicie, to znaczy ci ludzie wokół... można tu było spotkać ludzi ubranych (lub rozebranych) we wszystkie stworzone na tym świecie ubrania, w każdym możliwym stylu. Nie wiedziałam, gdzie mam się patrzeć, tyle wyróżniających się osób widziałam... chociaż tak naprawdę to chyba my, wyglądający względnie normalnie, tak naprawdę się wyróżnialiśmy... Przed wejściem do klubu z pokazami Drag Queen musiałyśmy pokazać paszport, aby moc dostać magiczną pieczątkę '21' - ten wiek w USA pozwalana na spożywanie alkoholu... Klub był przeogromny, przegłośny i pierwszy raz widziałam w Dallas TŁUMY!





N&J zaprowadzili nas do specjalnej sali, gdzie była scena i nasze wyczekane Drag Queen... Wszystkie przedstawione na zdjęciach tancerki (tancerze?) są lub byli mężczyznami... Atmosfera była niesamowita, wszyscy świetnie się bawili, nikt nie miał żadnych uprzedzeń... coś naprawdę niebywałego... chociaż czasem miałam dziwne momenty niepewności, gdy zorientowałam się, ze tak naprawdę nie jestem pewna płci prawie żadnej osoby wokół mnie! 
Tu macie kilka zdjęć z show i filmiki (jakość słaba, bo pokazy były bardzo żywiołowe  i oświetlenie było raczej słabe).














Nasza smutna refleksja z tego dnia: Mężczyźni mieli lepsze tyłki i biusty niż my. Trochę dołujące  :P
Druga jest natomiast trochę bardziej pozytywna - w Ameryce naprawdę możesz wyglądać jak chcesz i być kim chcesz i nikomu nic do tego! No i nasza dwugodzinna sobotnia kolacja przeciągnęła się do 4 rano...

Niedziela za to faktycznie była raczej dniem odpoczynku - byłyśmy na obiedzie pożegnalnym Marieli z labu Karo, mały szczegół, ze Mariela wyjeżdża dopiero za miesiąc, ale co tam! ...:P W każdym razie spędziłyśmy bardzo miły czas z labem Jose, przy bardzo dobrym jedzenie w latynoskiej knajpce. 







 Na ten tydzień to chyba tyle, jeśli chodzi o plany na nadchodzący to w poniedziałek zaczynam pierwsze eksperymenty, bo komórki są prawdopodobnie gotowe ( wreszcie!) :) Poza tym kolejny lab meeting w tym tygodniu.

Trzymajcie sie i trzymajcie kciuki! :)










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz