piątek, 10 kwietnia 2015

Polowanie na jajka, święcenie sera i policja, czyli Wielkanoc w amerykańskim stylu!

Wielkanoc. U nas w Polsce Święta Wielkanocne obchodzone są bardzo uroczyście. Co prawda, Boże Narodzenia jest tysiąc razy lepsze pod względem atmosfery - czuje się ją już nawet miesiąc przed, to jednak Wielkanoc jest wciąż świętem rodzinnym, ciepłym, a dla katolików szczególnie ważnym. A jak to jest na amerykańskiej ziemi? No cóż, Wielkanoc jest celebrowana w dużo mniejszym stopniu niż Boże Narodzenie. Pierwsza sprawa - trwa tylko jeden dzień - tylko niedziela jest dniem świątecznym, wolnym od pracy. Poniedziałek jest zwykłym dniem.

Czego nie mają Amerykanie w wielkanocnych obrzędach:

  • Z tego co się zorientowałam, to nie chodzi się tutaj ze święconka do kościoła.
  • Nie mają świątecznego poniedziałku, więc nie mają też śmigusa-dyngusa! 
  • Mają bardzo ograniczone tradycyjne świąteczne menu: jajka, pieczona szynka w słodkim sosie i ciasto - tylko tyle. Najczęściej świąteczny posiłek spożywany jest w restauracji. Nie mają żurku biedactwa!
Co mają Amerykanie, a czego nie mamy my:
  • Wielkanocne parady i konkursy na najpiękniejsze nakrycie głowy - kapelusze ozdobione króliczkami, kurczaczkami, barankami, kwiatami (kapelusze mają nawet specjalną nazwę: Easter Bonnet)
  • Szukanie jajek (zostawionych przez Zajączka) przez dzieci w ogrodach lub domach (easter egg hunt)
  • Tradycja, która mi osobiście bardzo się nie podoba: malowanie kurczaków - tak, malowanie jajek to dla Amerykanów za mało. Albo barwi się już wyklute kurczaki albo barwniki są wstrzykiwane bezpośrednio do jaj - rodzice kupują dzieciom na Wielkanoc takie kurczaczki... a potem zwykle najzwyczajniej w świecie oddają hodowcom... Straszne przedmiotowe traktowanie żywych stworzeń - na szczęście bardzo duża ilość stanów zakazała już tej głupiej tradycji. [Zaznaczam, że nie widziałam jednak czegoś takiego na żywo, przeczytałam o tym w internecie, więc nie wiem, na ile to prawda.]
A jak my - emigrantki, spędziłyśmy święta? W piątek wieczorem, a właściwie w nocy, farbowałyśmy jajka i obklejałyśmy je naklejkami. Z uwagi na fakt, że nie miałyśmy octu i zamiast tego do farbowania użyłyśmy zwykłej wody (co w instrukcji było jednak zaznaczone jako możliwa opcja), efekt nie był piorunujący... ale za to chociaż naklejki były ładne...






W sobotę rano udałyśmy się (wraz z Martyny rodzicami, którzy przylecieli ją odwiedzić) na egg hunt, czyli wspomniane na początku notki 'polowanie' na jajka. Co roku takie poszukiwanie słodkich jajek odbywa się też w Białym Domu - spośród ubogich dzieci wybiera się grupkę dzieciaków, która ma okazję nałapać i nazbierać słodyczy. Zbieranie jajek, na które my się wybrałyśmy, nie było co prawda w Białym Domu, a na boisku szkoły baptystów, ale było ciekawe ze względu na inną rzecz - jajka były zrzucane z helikoptera (egg drop)! Wyrzucał je z maszyny biały królik. Następie dzieci podzielone na kategorie wiekowe biegały z koszyczkami i zbierały jajka. To za pewne z tym wydarzeniem amerykańskim dzieciom Wielkanoc kojarzy się najbardziej...













Po tym amerykańskim doświadczeniu udaliśmy się na polskie święcenie pokarmów do polskiego kościoła z naszym prawdziwym koszyczkiem. co ciekawe, tutaj w poskim kościele świecono nie tylko jak u nas - jajka, chleb, kiełbasę, ale też ser, masło i wino. No tak, w końcu jesteśmy w Ameryce, więc SER musi być ;)


W niedzielę zjadłyśmy śniadanie świąteczne z rodzicami Martyny. Martyna zaserwowała nawet żurek! Śniadanie nie było aż tak 'na bogato' jak w Polsce, ale najważniejsze elementy - żurek i jajka, były obecne! Potem udaliśmy się na mszę i resztę dnia spędziłam na świątecznym nic-nie-robieniu :)

W poniedziałek trzeba było nauczyć amerykańskich znajomych i współpracowników, czym jest LANY poniedziałek :D  A najlepiej się człowiek uczy przez doświadczenie, prawda? ;) Spodobała im się nasza polska tradycja! Gdy wszystkie wróciłyśmy wieczorem do mieszkania rozpętała się wojna! Wszystko było mokre - biegałyśmy i krzyczałyśmy... a w pewnym momencie ktoś zaczął walić do drzwi! Nie wiedziałyśmy, czy otworzyć, ale ktoś zapukał ponownie. No dobra, otwieramy...a tam pani oficer mówi, że dostała zgłoszenie, że KOMUŚ DZIEJE SIĘ KRZYWDA w tym mieszkaniu, że ktoś jest mordowany! Troskliwi sąsiedzi! Poczucie obywatelskiego obowiązku spełnione! Także interwencja policji zaliczona... A muszę podkreślić, że była 21, więc nawet ciszy nocnej nie było!


Mam nadzieję, że święta (mimo śniegu!) upłynęły Wam przyjemnie, w rodzinnym gronie i trochę spokojniej niż nam!

Buziaki!
Anna

P.S. Martyna wypożyczyła na świąteczny weekend auto i tak oto woziłyśmy się mustangiem ;)




P.S.1. Aktualizacja z labu - eksperymenty znowu idą nie najgorzej, może coś z tego będzie ;) Poza tym pracuję nad prezentacją na to sympozjum w Oklahomie - nie jest to łatwa sprawa, ale dzielnie walczę ;) Poza tym T. powiedział, że jestem dobrym studentem... po czym zrobił przerwę i powiedział: właściwie to nie, nie jesteś już dobrym studentem, mogę już teraz powiedzieć, że jesteś dobrym naukowcem. Urosłam ze 2 metry wtedy :) Warto było się męczyć, aby usłyszeć takie słowa od swojego nauczyciela...
P.S.2. Ostatni weekend maja spędzę w Nowym Orleanie!!! Nie mogę się doczekać! 
P.S.3. W Dallas mamy LATO.


2 komentarze:

  1. ŚWIETNY POMYSŁ NA POST! FAJNIE POZNAĆ INNĄ KULTURĘ !

    Bardzo ładny, przejrzysty blog!

    Mogłabyś poklikać w linki do choies w moim ostatnim poście? Bardzo proszę, zależy mi na tej współpracy:)
    Mój blog
    Pomożesz?- jeśli tak koniecznie mi napisz komentarzu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny post! Fajnie poznać inne tradycje. Cieszę się, że za poznałaś swoich znajomych z naszą poniedziałkową tradycją. Gratuluję pochwały od nauczyciela! Jejku też bym chciała zamieszkać w USA!
    Obserwuje I zapraszam do mnie carolynblogg.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń