sobota, 1 października 2016

Rapperswil - woda, róże, zamek... i polski akcent.

    Dziś zabieram Was do Rapperswil!

   Dostać się do Rapperswil z Zurychu można na dwa sposoby - albo pociągiem albo statkiem, albo można też połączyć oba te środki transportu - tak czy siak kupuje się bilet ZZV zwany 9 Uhr Tageskarte, który upoważnia nas do jazdy zarówno pociągami jak i statkami od 9 rano przez cały dzień (26 franków). Ja wybrałam opcję ze statkiem, ponieważ pogoda była piękna, było bardzo gorąco, więc przybwanie na wodzie wydało mi się bardziej kuszące, niż gnieżdzenie się w pociągu. Jedyny mankament był taki, że prawie 3 godziny się płynie... ale była to niedziela i miałam przecież czas na relaks.



    Po dotarciu na Bürkliplatz, mojego punktu początkowego, kupiłam bilet i wsiadłam na statek. Było bardzo przyjemnie, widoki były cudowne - Jezioro Zuryskie nie przestaje mnie zachwycać! Mega czysta woda, stateczki, żeglówki, motorówki, w tle Alpy. Poza tym miałam okazję pooglądać nadwodne małe wisoeczki i ekskluzywne wille nad wodą. Mając ten bilet, który ja miałam, można teoretycznie wysiąść w każdym 'porcie' i potem znowu wsiąść na kolejny statek. Ja jednak tym razem wybrałam opcje leniwą i przy piwku popłynęłam aż do samego Rapperswil.




















    No i powoli doplywamy do Rapperswil.





    Rapperswil to urocze, niewielkie (około 7,5 tysiąca mieszkańców) średniowieczne miasteczko leżace nad Jeziorem Zuryskim w kantonie Sankt Gallen.
Stare miasto jest przepiękne, mnóstwo ciasnych uliczek i malowniczych budynków. Dodatkowo wszędzie są kwiaty - głównie róże, dlatego Rapperswill nazywane jest potocznie Miastem Róż.- aby doświadczyć tego kwiatowego zapachu i widoku najlepiej wybrać się tam między czerwcem a październikiem. Jeszcze wspomnę Wam o pewnej ciakawostce w tym temacie - jest tu nawet specjalny ogród różany przeznaczony dla osób niewidomych - posadzono w nim gatunki róż o bardzo silnym zapachu i wszystko opisano alfabetem Braille'a.

















    Głównym punktem wizyt w miasteczku jest oczywiście położony na wzgórzu XIII-wieczny zamek.






    A w zamku niespodzianka...



    Tak! Dobrze widzicie! POLSKIE MUZEUM. Co jak co, ale takiego czegoś w SZWAJCARSKIM zamku się nie spodziewałam! A jak to się stało? W drugiej połowie XIX wieku polski hrabia Władysław Plater wydzierżawił i wyremontował zamek, a później przkształcił go w Polskie Muzeum Narodowe. Był to symbol wolnościowy i ośrodek niezależnej Polski doby porozbiorowej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zbiory wróciły do Polski, tak jak zażyczył sobie tego w testamencie hrabia. Zbiory wróciły do kraju specjalnym pociągiem z honorową obstawą szwajcarskich oficerów. Później powstało W zmaku Muzeum Polski Współczesnej, zamknięte jednak w momencie gdy w kraju zaczął rządzić PR - gmina wypowiedziała dzierżawę nie chcąc u siebie komunistycznej propagandy. W 1975 roku utworzone przez polskich imigrantów we współpracy z ich szwajcarskimi przyjaciółmi zostało Muzeum Polskie w Rapperswilu, które działo do dziś... I działa tylko dzięki działanosci aktywistów i wolontariuszy (nie ma pracowników etetaowych).







    A teraz czas na to, co tygryski lubią najbardziej, czyli widok na miasto z góry - w tym przypadku z wieży zamku.




    Na koniec jeszcze wspomnę, że ten most, który widzicie na ostatnim zdjeciu to most przechodzący przez Jezioro Zuryskie (w jego najwęższym odcinku) i jest to najdłuższy drewniany most w Szwajcarii!

   No na dziś tyle Kochani. Mam starsznie dużo pracy, dlatego też mam duże opóźnienia na blogu, ale postaram się wszystko nadrobić... W końcu zbliżają się dłuugie jesienne wieczory... Chociaż w Zurychu pogoda póki co nas rozpieszcza i jeszcze tak bardzo tej nadchodzącej jesieni nie czuć...

Trzymajcie się!
Anna



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz