czwartek, 4 czerwca 2015

Nowy Orlean, czyli szalone, nawiedzone i jednocześnie niesamowicie piękne serce Luizjany...

Nowy Orlean... nawet nie wiem od czego zacząć - jeśli są na świecie miejsca, które ludzie uważają za magiczne, to na pewno Nowy Orlean jest jednym z tych miejsc... jeśli gdzieś są przejścia "między światami", to są one na pewno właśnie tu... Nowy Orlean ma pewną aurę tajemniczości, jest trochę surrealistyczny... i taki magiczny. Miałam wrażenie, że w tym przedziwnym mieście łączy się wszystko ze wszystkim, że za rogiem można spotkać ducha, czarownicę voodoo albo wampira...

Ta niesamowita stolica stanu Luizjana ma bardzo burzliwą historię - miasto powstało jako kolonia francuska (1718 r.), później przejęli je Hiszpanie, potem znowu było francuskie, a ostatecznie zostało sprzedane USA. Nowy Orlean rozwijał się niesamowicie szybko, głównie (niestety) dzięki niewolnictwu - plantacje trzciny cukrowej i bawełny były bardzo powszechne w całej Luizjanie, a do pracy wykorzystywano czarnoskórych niewolników, których przywieziono tu z Afryki (amerykańskie południe ma niestety wpisany w swoją historię ten niechlubny, ale znaczący fakt). Afroamerykanie mieli ogromny wpływ na rozwój miasta, szczególnie jego kultury - w końcu to kolebka jazzu, to im też miasto zawdzięcza miano stolicy luizjańskiego voodoo. Szybki rozwój Nowego Orleanu był pierwotnie ograniczony przez dość niecodzienne położenie miasta - wszędzie jest woda - miasto leży w delcie rzeki Missisipi i prawie całkiem otoczone jest wodami Zatoki Meksykańskiej i ogromnych jezior - rozbudowa była ograniczona tylko do terenów położonych wyżej, w pewnym momencie jednak przeprowadzono na wielką skalę akcję 'osuszania miasta' - woda była wypompowywana specjalnym system, przez co faktycznie, zyskano sporo terenu, ale za to całość jeszcze bardziej się obniżyła, co niosło ze sobą duże ryzyko zalania... o czym niestety przekonano się w bardzo tragiczny sposób, gdy w miasto uderzył huragan Katrina.


Nasza wyprawa do Nowego Orleanu rozpoczęła się od opóźnienia samolotu - z powodu burzy wystartowaliśmy ponad pół godziny później, po krótkim locie wylądowałyśmy na nowoorleańskiej ziemi i uderzyła nas fala gorąca i bardzo wysokiej wilgotności, powtórzę się, ale znowu  muszę powiedzieć, że to  NAJGORĘTSZE miejsce w którym byłam (mam nadzieję, że tu już ostatnie 'NAJ' w tej kategorii, bo więcej nie zniosę, serio!). Tym razem wybrałyśmy się we czwórkę - do naszej trójki dołączyła Rashmi (nie załapała się NA poranną fotę - przed 5.00!)



Pierwszym punktem było muzeum/memoriał huraganu Katrina. Zamówiłyśmy ubera i podałyśmy kierowcy miejsce, do którego chciałyśmy jechać... krążyliśmy, krążyliśmy i w końcu kierowca mówi: 'to tutaj!' i wysadza nas przed małym domkiem, który w żadnym wypadku nie przypominał muzeum...



Tabliczka jednak wisiała, więc zadzwoniłyśmy dzwonkiem do drzwi... otworzył nam po pewnej chwili mężczyzna, który powiedział, że jesteśmy pierwszymi odwiedzającymi dzisiaj... wnętrze pokoju było przedziwne, zawalone wszystkim, co możliwe, a gościu opowiadał nam... o swojej rodzinie, pokazywał zdjęcia, mówił o jakiejś jego ciotce, która właśnie ma zostać pierwszą amerykańską świętą (?)... i raz na jakiś czas rzucił słowo o Katrinie. Gdy zaczęłam go tak słuchać i się rozglądać, przywołałam z pamięci zdjęcia wystawy muzeum, które wcześniej przeglądałam w internecie, poskładałam klocki do kupy i pomyślałam, że nie, nie ma mowy, aby to było to miejsce! Powiedziałam o tym dziewczynom i starałyśmy się delikatnie powiedzieć naszemu rozmówcy (który muszę przyznać był bardzo interesującym, gadatliwym i sympatycznym, choć trochę dziwnym człowiekim), że chyba musimy już iść i to nie to miejsce, o które nam chodziło ... gadał i gadał, ale w końcu dał nam wyjść - przed tym jednak zrobił nam kilka zdjęć - okazało się, że to fundacja na rzecz budowy ogromnego memoriału huraganu - już widzę, jak będziemy na jakiejś broszurze z podpisem: "Mamy wsparcie nawet z Polski!" 
Przeszukałyśmy google jeszcze raz i okazało się, że to muzeum, o które nam chodziło, oficjalnie jest częścią Muzeum Stanu Luizjana, a właściwie jest dużą wystawą, a ludzie nieoficjalnie nazywają ją 'muzeum Katriny'... Musiałyśmy jednak przenieść wizytę w muzeum na później. 

W końcu dojechałyśmy do najsłynniejszej i najpiękniejszej dzielnicy - Dzielnicy Francuskiej (French Quarter), a stamtąd poszłyśmy prosto na historyczną stację Bazin... skąd miała ruszyć nasza pierwsza wycieczka po CMENTARZACH! Tak, wiem, że brzmi to dość dziwnie i przerażająco, ale nowoorleańskie cmentarze są w USA (a w sumie to na skalę światową) czymś wyjątkowym z kilku powodów:

  • Cmentarzy jest tu BARDZO dużo - Nowy Orlean średnio co 50 lat(!) przechodzi przez jakąś tragiczną katastrofę - jak nie huragany, to epidemie albo pożary... W związku z tym zapotrzebowanie na miejsca pochówku od zawsze było tu wysokie. Przez fakt, że miasto leży na terenach stale podmokłych, nie ma możliwości chowania ludzie w ziemi - bardzo płytko pod gruntem jest woda, więc jeśli wykopano by przepisowe dla chowania ludzi 6 stóp, pochówek tak naprawdę byłby w wodzie, a nie w ziemi.
  • Grobowce są bardzo monumentalne, piękne i ogromne, przypominają właściwie domy - dlatego nazywane są MIASTAMI UMARŁYCH.



  • Są tu  grobowce rodzinne, jak i grobowce określonych społeczności np. mniejszości narodowych (na zdjęciu grób Włochów) czy grup zawodowych.


    • Biedniejsi, którzy nie mogli siebie pozwolić  na osobny grobowiec mogli wykupić 'małe lokum' w murach cmentarzy (na zdjęciu poniżej, po lewej stronie), nazywane są one często piecami, ze względu na podobieństwo właśnie do pieców/piekarników.

    • Grobowce, zarówno te osobne jak i te w murach, są tak skonstruowane, że mogą w teorii pomieścić niezliczoną liczbę ciał. W grobowcu znajdują się  dwa poziomy - poziom górny, półka, to miejsce gdzie składa się ciało zmarłego, po rozkładzie (ciała w tych temperaturach rozkłada się niesamowicie szybko, kilka miesięcy, czeka się jednak ustawową ilość dni: rok i jeden dzień) to, co zostało spycha się na poziom dolny, a górny jest gotowy na przyjęcie kolejnych ciał.


    Pierwszy cmentarz, który zobaczyłyśmy to był St.Louis Cementary No.1 - najsłynniejszy i najstarszy z istniejących cmentarzy, wciąż w użyciu przez Katolików. Jest położony blisko najbardziej turystycznych części miasta - downtown i Dzielnicy Francuskiej i przez to stał się ofiarą wandalizmu (obecnie można go zwiedzać tylko z przewodnikiem). Najczęściej odwiedzanym grobowcem jest grobowiec Marie Leveau - królowej voodoo, ludzie zostawiają jej różne podarki i znakują groby (nie tylko jej) trzema literami X, co ma pomóc spełnić ich życzenia.




    Innym interesującym grobowcem jest grobowiec Nicholasa Cage'a - spokojnie, ON ŻYJE, nie martwcie się, po prostu myśli o przyszłości. Na tym grobowcu-piramidzie jest dużo śladów szminki w kształcie ust...



    Na końcu wycieczki złapała nas ogromna ulewa i burza - ponoć kilka burz dziennie to tutaj standard, o czym mogłyśmy przekonać się na własnej skórze... W każdym razie kolejnym punktem była wystawa dotycząc huraganu Katrina (tym razem ta WŁAŚCIWA). 

    Huragan uderzył w miasto w sierpniu 2005 roku, uformował się na Bahamach i przemieszczał w kierunku Nowego Orleanu, gdy dotarł do miasta był już huraganem 5-tej kategorii (prędkość wiatru 250 km/h !!!)... System ochrony przed powodziami zawiódł ostatecznie właściwie w każdym miejscu i 80% procent miasta znalazło się pod wodą... 1836 osób straciło życie... straty wyniosły 81 miliardów dolarów - to czyni Katrinę najbardziej morderczym i najdroższym huraganem  w historii USA. Nowy Orlean był kilkukrotnie nawiedzany już przez różne huragany, jednak Katrina przerosła je wszystkie. 




    Wystawa obejmowała liczne zdjęcia i nagrania z tego wydarzenia, relacje ocalałych i stawiała też dużo pytań odnośnie kondycji państwa - czy to jest naprawdę Ameryka...? Chodzi tutaj o najtragiczniejszy chyba aspekt katastrofy - brak wsparcia rządu dla ofiar podczas ewakuacji i już po niej...  Co prawda został wprowadzony stan wyjątkowy i zarządzono przymusową ewakuację z miasta, jednak nie wzięto pod uwagę, że biedniejsza część mieszkańców, nie ma jak albo nie ma gdzie się udać... (Nowy Orlean był wtedy jednym z najbiedniejszych obszarów metropolitalnych w USA). W konsekwencji wiele osób, głównie czarnoskórych, pozostało w mieście. Część z nich schroniła się na stadionie Superdome (liczba osób znacznie przewyższała możliwości schronu), część została we własnych domach... i pozostawiona samym sobie. Amerykanie oskarżają rząd o zbyt późną i bardzo nieefektywną ewakuację miasta. Poza tym rząd Busha stosunkowo późno zatwierdził pomoc ofiarom już po kataklizmie - ludzie twierdzą, że powodem opóźnienia był fakt, że pomoc ta szła do wyjątkowego biednego regionu,  a sama akcja pomocy Nowemu Orleanowi nazywana jest HAŃBĄ narodową... Poza tym mówi się, że ogromna pomoc przekazana przez inne państwa na ofiary kataklizmu tylko w pewnym procencie została przekazana rzeczywiście na rzecz ofiar. Krytyka Busha i jego rządu miała miejsce zarówno w kraju, jak i na arenie międzynarodowej. Można było uratować dużo więcej osób...
    Jak dzisiaj, 10 lat po kataklizmie, radzi sobie Nowy Orlean? Myślę, że chyba stosunkowo dobrze - miasto powoli wraca do swojej świetności, a sami mieszkańcy zaczynają podchodzić do wydarzenia z dystansem - przykładowo najpopularniejszy drink nowoorleański nazywa się 'huragan'...

    Po muzeum miałyśmy czas na spokojną eksplorację Francuskiej Dzielnicy - najstarszej dzielnicy miasta - w samym centrum mamy tu Katedrę Świętego Ludwika i Jackson Square, który jest takim małym parkiem z pomnikiem Jacksona (generał i prezydent USA).Wokół parku uliczni artyści prezentują swoje prace oraz robią różne pokazy.













    Architektura Francuskiej Dzielnicy po prostu zachwyca! Te wszechobecne, często kwieciste balkony nadają ulicom niesamowitego uroku: 











    Miałyśmy też okazję tego dnia spróbować specyficznej dla regionu kuchni kreolskiej (słowo 'Kreol' wg Wikipedii ma cztery różne znaczenia, a jednym z nich jest mieszkaniec stanu Luizjana). Kuchnia kreolska może być różnorodna w zależności od regionu, ale wspólny mianownik stanowi wykorzystanie ryżu, owoców morza i aromatycznych przypraw. Ja miałam okazję spróbować crawfish etouffee, czyli pewnego rodzaju gulaszu z raków: 


     A dziewczyny wybrały potrawę o nazwie Jambalaya:



    Deser natomiast zjadłyśmy w najpopularniejszej kawiarni: Cafe du Monde, która serwuje tylko dwie rzeczy: kawę i słynne beignets (coś pomiędzy faworkiem a pączkiem):




    Tego dnia zaszłyśmy jeszcze nad brzeg rzeki Mississippi:


    Dzień zakończyłyśmy na imprezowej ulicy Bourbon Street, a tam szaleństwo większe niż w Las Vegas! (i wszędzie 3 drinki w cenie 1...)












    Kolejny dzień zaczęłyśmy od Dzielnicy Ogrodów (Garden District). Jest to bogata dzielnica z pięknymi domami otoczonymi, jak nazwa wskazuje, równie pięknymi ogrodami.




     Jest tu też słynna restauracja, do której jednak w naszych podróżnych strojach by nas nie wpuścili :P


    Naszym celem w Dzielnicy Ogrodów był kolejny cmentarz - Lafayette Cemetery No.1, który powstał w wyniku zapotrzebowania na miejsca pochówku w związku z ofiarami żółtej gorączki (wspominałam już, że mieszkańcu Nowego Orleanu od zawsze mieli pod górkę?). Zasady pochówku są te same, co na cmentarzu, który opisałam wcześniej, czyli groby 'nadziemne'. Ten cmentarz w moim odczuciu jest jednak dużo bardziej klimatyczny, ma więcej drzew, paproci i przypomina trochę ogród - dzielnica zobowiązuje:









    A teraz gratka dla fanów Kronik Wampirów Anny Rice (tak przy okazji - ta popularna autorka pochodzi właśnie z Dzielnicy Ogrodów) i filmu 'Wywiad z wampirem', mamy tutaj miejsce, w którym znajdował się w filmie 'dom-grobowiec' wampira Lestata i jego pierwowzór (o wampirach jednak będzie później):



    Wycieczka po cmentarzu tradycyjnie już zakończona została burzą (w Nowym Orleanie dzień bez burzy to dzień stracony!). Tutaj nasza grupka rozdzieliła się na pewien czas - ja i Rashmi udałyśmy się poszukiwaniu zabytkowych tramwajów i tajemnic skrywanych w tym niezwykłym mieście...





    Nadeszła pora lunchu i postanowiłyśmy z Rashmi, że będąc w Nowym Orleanie musimy spróbować tutejszych słynnych raków, a Rashmi dodatkowo wypiła shota z ostrygą (taka krwawa Mary z dodatkiem)...




    Odnośnie raków - zgodnie stwierdziłyśmy, że fankami raczej nie zostaniemy i że jedzenie kosztuje więcej zachodu, niż to warte...

    Następnie był czas na spacer po sklepach... A właściwie co chwilę podczas wycieczki jakiś sklep przyciągał naszą uwagę i nie mogłyśmy sobie odmówić wejścia. Można tu znaleźć wszystko.
    Sklep Mikołaja:





    Sklepy ze słynnymi pralinami - najpopularniejsze to te z pekanami - orzechami występującymi na bardzo organicznym terenie - południu USA i w Meksyku. Pycha!




    Można spotkać też sklepy z gadżetami na... jazzowy pogrzeb (zmarłych żegna się przy muzyce, na wesoło, idą w końcu do lepszego miejsca).



    Sklepy z gadżetami voodoo:





    Byłyśmy też w sklepie dla wampirów... Otóż moi drodzy, w Nowym Orleanie żyje ponoć spora grupa osób, które są święcie przekonane, że są wampirami... Zapoczątkowała to za pewne wspomniana już wcześniej Anna Rice - akcja jej powieści często rozgrywała się właśnie tutaj. Poza tym wiele filmów i wampirzych seriali kręcono w Nowym Orleanie... Gdy zapytałam sprzedawcę w tym dziwnym sklepie, gdzie mogę spotkać prawdziwego wampira, odpowiedział, że nie może mi powiedzieć, bo to sekret. Na pewno mijałam jednak na ulicach wiele osób, które uważają się za wampiry... a może rzeczywiście nimi są? ;)



    Jak już jesteśmy przy tych mrocznych klimatach, to nie mogę nie wspomnieć o voodoo. Pisałam wcześniej, że czarnoskóra część społeczeństwa miała ogromny wpływ na kulturę w tym regionie - czarnoskórzy niewolnicy przywieźli tu ze sobą czarną magię, voodoo. Voodoo to mieszanka wierzeń afrykańskich z religią katolicką - niewolnicy po przywiezieniu do Stanów nie porzucili swoich plemiennych wierzeń, ale wpletli do nich religię chrześcijańską (synkretyzm afroamerykański). Voodoo praktykowane jest obecnie w Ghanie, Togo i Beninie, na Dominikanie i Haiti (jedna z religii państwowych!), w Brazylii i właśnie Luizjanie. Wyznawcy voodoo wierzą w jednego Boga, ale cześć oddają pomniejszym bóstwom/duchom, którzy odpowiadają chrześcijańskim Świętym. Podstawą religii jest obcowanie i kontakt z duchami. Podczas seansów spirytystycznych uczestnicy seansu doznają 'opętania' przez ducha / wchodzą w trans - przerażające. Charakterystyczną cechą nowoorleańskiego voodoo są laleczki voodoo, których użycie może być w różnych intencjach - sprawienia bólu (czarna magia) lub uzdrowienia, znalezienia miłości (biała magia).  Ikoną voodoo jest oczywiście Maria Laveau - była mulatką - biały ojciec i czarna matka, potomkini afrykańskich niewolników, pracowała jak fryzjerka bogatych mieszkańców Nowego Orleanu - dużo słyszała, dużo wiedziała i potrafiła to wykorzystać. Chciała zerwać z demonicznym postrzeganiem voodoo, dlatego podczas seansów używała licznych katolickich dewocjonaliów. Miała protekcję najbogatszych ludzi w mieście i zyskała sławę jako Królowa Voodoo. Wraz z Rashmi udałam się do muzeum voodoo. Było tam mnóstwo BARDZO dziwnych przedmiotów, laleczek i figur/kukieł przedstawiających poszczególne duchy (każdy z nich miał odpowiednika w postaci katolickiego Świętego). Ludzie zostawiali tym duchom przeróżne dary... W pokoju obok odbywał się właśnie seans spirytystyczny, ale oczywiście nie wzięłyśmy w nim udziału. Nigdy nie bawiłam się w żadne wywoływanie duchów i nie mam zamiaru tego zmieniać, chociaż muszę przyznać, że voodoo jest bardzo interesujące jako ciekawostka. Mówią, że dopóki w to nie uwierzysz, jesteś bezpieczny...







    Na zakończenie tego tematu coś wywołującego gęsią skórkę - złe dusze z XVIII wieku szczelnie zamknięte i zabite gwoździami...


    Poza wampirami i voodoo Nowy Orlean ma też mnóstwo duchów - każde miejsce, każdy hotel ma swoją historię i swojego ducha. Czy jest bardziej nawiedzone miejsce na świecie???

    Przechadzając się ulicami wszędzie można zauważyć porozwieszane kolorowe koraliki w najróżniejszych miejscach - są one symbolem Mardi Gras, czyli wielkiej corocznej imprezy w ostatni dzień karnawału - koraliki są noszone przez kobiety i mężczyzn. Panowie obdarowują nimi urodziwe panie. W ten dzień w Nowym Orleanie nie ma żadnych zasad, odbywają się liczne parady, wszyscy są poprzebierani (albo porozbierani) i wszystko jest dozwolone. WSZYSTKO.







    Po tych wywołujących dreszczyk wrażeniach postanowiłyśmy z Rashmi napić się i posłuchać jazzu. To w końcu w Nowym Orleanie... w dzielnicy prostytutek Storyville narodził się jazz (około 1900r.)! Jazz wywodzi się z muzyki ludowej afrykańskich niewolników, do której wplecione zostały elementy muzyki europejskiej i amerykańskiej Na ulicach miasta jest pełno ulicznych grajków, w każdym barze/pubie muzyka na żywo... To tutaj urodził się i wychował Louis Armstrong!




    Nasze zwiedzanie kilkukrotnie przerywane było burzą i deszczem. To znaczy na początku było przerywane, a później nam już było wszystko jedno - i tak byłyśmy mokre. Podczas gdy my z Rashmi zasłuchiwałyśmy się w jazzie, Karo i Martyna były przez pewien czas w innej dzielnicy niż my i tam padało chyba 'trochę' mocniej - momentalnie ulicami zaczęła pływać woda. Jak widać Nowy Orlean wciąż ma problemy z wodą, ale mieszkańcy się nie przejmują - dla nich to chleb powszedni...


    Dobrze, że ma parasol!



    A na koniec podsumowujący filmik:




    Nowy Orlean zdecydowanie zawiera się w mojej TOP TRÓJCE odwiedzonych miast. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką mieszanką kulturową! Dzika fuzja mentalna. Fascynuje mnie to miejsce...

    Nowy Orlean to zdecydowanie stan umysłu.
    I ta magiczna atmosfera, trochę niepokoju, trochę dreszczyku, trochę jakby się śniło na jawie.
    Cudo.


    Anna








    4 komentarze:

    1. Znakomity wpis! Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy...dziękuję :)

      OdpowiedzUsuń
    2. Dziewczyny jestem urzeczona tym artykułem! W październiku planuję wyjazd do USA i Nowy Orlean jest jednym z miejsc obowiązkowych. Dzięki Wam jestem na 100% pewna, że to właśnie miejsce dla mnie. Dziękuję

      OdpowiedzUsuń
    3. 51 year-old Project Manager Bernadene Goodoune, hailing from Saint-Jovite enjoys watching movies like "Craigslist Killer, The " and Coffee roasting. Took a trip to Kenya Lake System in the Great Rift Valley and drives a Ferrari 250 GT Berlinetta Competizione. moja firma

      OdpowiedzUsuń